środa, 17 lutego 2016

Dlatego że to coś więcej...

-Doktorek?
Na dźwięk tego przezwiska jego wnętrzności wykonały obrót o 180 stopni.I właśnie wtedy wszystko stało się jasne.Pacjent i detektyw ,o którym prawie każdego dnia opowiadał mu Lestrade to jedna i ta sama osoba.Miał ochotę puknąć się w głowie.To było takie oczywiste.Jak mógł nie zauważyć pewnych podobieństw.Zmylić mogło go zachowanie mężczyzny które w żaden sposób nie przypominało tego opisywanego przez inspektora.Dwa oblicza...Skądś to znam.. Nie miał pojęcia co powiedzieć i z otwartą buzią wbił wzrok w ten cholerny szafir. Detektyw wchodząc do gabinetu myślał że wypuści telefon z rąk.Nie spodziewał się spotkać tutaj swojego lekarza.Oczywiście wiedział kim jest od samego początku.Greg wiele razy wspominał o swoim przyjacielu który rozpoczął pracę w St.Bart's. Patrząc teraz na niego ,jak układa sobie wszystko w całość,jak powoli zaczyna rozumieć było strasznie podniecające.Zauważył że doktor polubił go nawet bardzo zresztą z wzajemnością,ale nie prowokował go.Czekał aż ten sam się ujawni.
Lestrade,siedząc po drugiej stronie za biurkiem zadawał sobie tylko jedno pytanie.Czemu Sherlock patrzy na Johna wzrokiem mówiącym: wziąłbym cię na tym biurku,że dochodziłbyś co najmniej trzy razy,a Johnowi to w ogóle nie przeszkadza? Postanowił przyglądać się tej dwójce.Nagle Watson jakby ocknął się z transu wstał i wyciągnął rękę w kierunku bruneta.Cały komisariat zamarł.Każdy policjant zachodził w głowę jak zachowa się w tej sytuacji detektyw ,który od urodzenia ma wstręt do ludzi.Ku ich zdziwieniu ten ściągnął rękawiczkę i odwzajemnił uścisk.Sally miała ochotę krzyknąć.Blondyn uśmiechnął się promiennie jednocześnie besztając się w myślach bo przecież miał trzymać się od niego z daleka.Widać ciało i umysł nie współgrają prawidłowo.
-Ładnie to tak uciekać,nie podając imienia ani nazwiska?
Sherlock mrugnął do niego(Anderson złapał mdlejącą Donovan)
-Wiedziałem,ze się domyślisz,doktorku.
-Miałeś rację ,choć dotarło to do mnie jakieś pół minuty temu.
-Nie zauważyłem-rzucił Holmes wsuwając rękawiczkę z powrotem na dłoń.
-Bo jestem genialny.
-I kto tu jest Narcyzem?
John zaśmiał się cicho zauważając że cały komisariat przypatruje im się z ciekawością.Sherlock odchrząknął po czym zlustrował Watsona z góry na dół.
-I co wydedukowałeś?-szepnął lekarz
-Bardzo dużo-schylił się by powąchać jego kurtki.Przez ciało żołnierza przeszedł niesamowicie przyjemny dreszcz.
-Wcale nie powinno mnie to zaniepokoić,prawda?
-Ani trochę.
Detektyw wziął telefon w dłoń,przeczytał coś szybko i krzyknął:
-Kolejna sprawa.Cóż za ekscytujący dzień.Informacje prześlę ci później Greg,doktorku idziemy. 
I wybiegł z holu,a John nie mając pojęcia dlaczego ruszył za nim.Było to niezwykłe uczucie.Znów, jak za dawnych czasów krew buzowała  w żyłach,a mięśnie napięły czekając na akcję.Na dole dołączył do Holmesa i razem wsiedli do taksówki.Patrząc na trasę przejazdu John zrozumiał.
-Jak się czujesz?
-Bardzo dobrze,rana się goi.
-Nie ma żadnej sprawy ,prawda.
-Zgadłeś.
-Jedziemy do ciebie?
-Tak.
Ta krótka wymiana słów zdążyła w jednej sekundzie przyspieszyć jego puls o 100 %.Tak bardzo chciał poznać mężczyznę i pomimo że wcześniej pasowały mu tylko przezwiska teraz pragnął więcej.Modlił się tylko w myślach,żeby detektyw nie słyszał jak serce obija się o żebra.Gdy dojechali na miejsce żołnierz zatrzymał się przed wejściem przypominając sobie jak wczoraj leżał na dachu i celował w tę bujną czuprynę.Sherlock od razu zauważył jego zachowanie i pod wpływem impulsu złapał go za rękę prowadząc do środka.W przedpokoju przywitała ich ciepło Pani Hudson ,właścicielka domu i odwieczna przyjaciółka Holmesa.Z pewnym błyskiem w oku spojrzała na jego towarzysza po czym wróciła do pieczenia ciasteczek.
Mieszkanie Sherlocka było miłe i przytulne.Przy kominku stały dwa fotele ,na przeciwko stół i krzesła a za nim duża zielona kanapa.Na lewo od kominka znajdowała się kuchnia zawalona probówkami,szalkami,odczynnikami i innymi dziwnymi rzeczami.John usiadł w mniejszym fotelu nie mogąc doczekać się rozmowy z pacjentem.Teraz kiedy zdobył troszkę więcej informacji może zadawać pytania.Detektyw zajął miejsce na przeciwko niego podając mu kieliszek z czerwonym winem.Pamiętał jak doktor wspominał że to jego ulubione.
-A więc moim pacjentem był wielki Sherlock Holmes,jedyny na świecie detektyw konsultant.Dlaczego tak długo to ukrywałeś?
Brunet zawahał się.Bał się odpowiedzi na to pytanie.Wiele w swoim życiu doświadczył,wiele złego ze strony ludzi których uważał za przyjaciół.Ale czuł,że Watsonowi może zaufać w stu procentach.
-Bo widzisz,kiedy Greg opowiedział mi o tobie,byłem pewny że o mnie też już co nieco słyszałeś.A moja reputacja na komisariacie jest dość wątpliwa zresztą wiem jakie mają o mnie zdanie.Obawiałem się,że możesz także zacząć tak myśleć.Dlatego chciałem byś poznał mnie,a nie Sherlocka Holmesa,socjopatę i nekrofila.Prawdziwego mnie ,którego do tej pory nikt nie znał.
John przełknął ślinę.Ta wypowiedź poruszyła go do tego stopnia,że miał ochotę wstać i przytulić mężczyznę.Nie spodziewał się że w tak krótkim czasie można przywiązać się do człowieka nie wyobrażając dnia bez niego.Bo on właśnie tak się czuł.Zaufał mi...kiedy ja sam nie potrafię sobie zaufać...kim jesteś i gdzie byłeś całe moje życie. 
-Cieszę się,że to ja jestem tą wyróżnioną osobą.Korzystając z okazji chciałem ci podziękować.Za nauczenie mojej nogi spełniać swoją funkcję nie używając laski,za pokazanie mi kim tak naprawdę jestem i za wprowadzenie trochę kolorów do mojego szarego świata.
Czy on powiedział że pokolorowałem jego świat?Czy on mi dziękuje?Czemu moje serce tak wali?Czemu nie mogę skupić się na niczym? I do cholery czemu tracę oddech kiedy na niego patrzę?
Myśli wirowały mu w głowie ,zamykając wszystkie drzwi pałacu pamięci.Zostawiły tylko jeden pokój.Ten przeznaczony dla Johna.Tak,John otrzymał swój własny,osobny pokój w jego umyśle.Nawet Mycroft takowego nie ma.To było niesamowite odczucie.Pierwszy raz w życiu przebywał w jednym pomieszczeniu z kimś dłużej niż 5 minut nie mając ochoty go udusić. Niespodziewane.Zaskakujące. Nagle w kieszeni żołnierza zaczął wibrować telefon.Mężczyzna zacisnął dłoń na oparciu fotelu,a po chwili roztrzaskał telefon o ścianę.Drugi raz w tym tygodniu.
-Pewnie już dawno to wydedukowałeś,możliwe że nawet przede mną-odchrząknął próbując opanować gniew.
-Przepraszam,może powinien ci powiedzieć ale nie wiedziałem jak...i..
John pochylił się w jego stronę.
-Nie,nie obwiniaj się.Prędzej czy później wreszcie by  do mnie dotarło,że moja narzeczona mnie zdradza.
Ledwo przeszło mu to przez gardło.Ale nie dlatego,ze był wściekły czy zły.On był zaskoczony.Bo przecież normalny facet wkurzyłby się,załamał, a on był nawet,w pewnym sensie szczęśliwy.W końcu nie czuł wyrzutów sumienia rozmawiając z detektywem.Pierwszy raz w życiu czuł się całkowicie wolny.Sherlock powstrzymał swoje usta,by się nie uśmiechnęły,pomimo iż cholernie się cieszył.Już dawno chciał uświadomić doktora,jednak reszta człowieczeństwa w jego sercu powstrzymała go.Normalnie nie zawahałby się,ale tu chodziło o Johna.O Johna na którym mu cholernie zależy.Tamtego wieczoru uciekł ze szpitala,by poukładać sobie w umyśle całą tę pokręconą sytuację.To się może wydać dziwne ,ale nigdy nie musiał zastanawiać nad swoją orientacją.W podstawówce,gimnazjum a potem liceum był raczej typem samotnika.Zajmował się swoimi sprawami,nie wchodził nikomu w drogę,trzymał się na uboczu.Czasami rówieśnicy odbierali to odwrotnie.W dorosłym życiu było o wiele łatwiej.Mógł schować się pomiędzy cztery ściany i wychodzić tylko gdy Lestrade dzwoni.Prawdę mówiąc to właśnie tak wyglądało jego życie aż nie poznał Johna.Nie był hetero,ale nie był też homo.Określał swoją jednostkę jako odbiegającą od schematu który ktoś kiedyś stworzył.Był jedyny w swoim rodzaju oraz doktor był jedyny w swoim rodzaju.Czyżby przeznaczenie?
-Tak więc,aktualnie nie mam dachu nad głową bo mieszkanie należy do niej,ubrania zostały w domu,aa i pewnie straciłem też pracę..-powiedział Watson opróżniając kieliszek.
-Właściwie to pani Hudson ma wolny pokój na górze,podzielimy się czynszem,po ubrania możemy pojechać radiowozem na sygnale,a o pracę się nie martw,przecież mam brata w zarządzie-oznajmił Holmes ciepło uśmiechając się do kobiety która właśnie weszła do salonu z talerzem pełnym ciastek.
-Kochany tutaj masz klucze do pokoju,domyślałam się że zostaniesz u nas dłużej.Sherlock tyle mi o tobie opowiadał...-mrugnęła porozumiewawczo do doktora na co brunet przewrócił oczami.
-Dziękuję,już czuję się jak w domu-dodał John rozpływając się kosztując ciasteczka-Boże,ta kobieta powinna zostać świętą za samo gotowanie.
-Też tak uważam.
Pod wieczór John podjechał taksówką pod mieszkanie Lucy,tłumacząc Holmesowi że radiowóz to lekka przesada.Otworzył drzwi kluczem po raz ostatni,wszedł na przedpokój bez słowa kierując do ich wspólnej sypialni.Spod łóżka wyciągnął walizkę i zaczął wrzucać do niej ubrania,czasopisma,wszystko co należało tylko do niego.Po spakowaniu rzeczy skierował się do salonu,by w końcu po tylu miesiącach odbyć tę rozmowę.Wiedział że i tak  długo z tym zwlekał.Ku jego zdziwieniu w pomieszczeniu siedzieli jego teściowie,rodzice oraz zapłakana Lucy.Gdy stanął w drzwiach kobieta rzuciła mu się na szyję chlipiąc:
-Ty żyjesz! Tak się bałam.
John lekko zdezorientowany odsunął ją od siebie podchodząc do okna.Na dole przy samochodzie stał Sherlock wpatrując się w niego.Ten widok dodał mu odwagi.Policzył w myślach do 10 po czym zaczął:
-Naprawdę,a nie byłoby ci wygodniej?! No wiesz, mogłabyś w końcu przyprowadzić swojego kochanka do nas do domu,a nie pieprzyć go w hotelu.
Teść gwałtownie wstał po czym krzyknął:
-Co ty wygadujesz? Moja córeczka nigdy by czegoś takiego nie zrobiła.
John prychnął.
-Najwidoczniej nie znasz swojej Lucy-spojrzał na nią-Kiedy miałaś zamiar mi powiedzieć?! Myślałaś że jestem takim kretynem i się nie dowiem!
Dziewczyna oparła się o ścianę,nerwowo zakładając włosy za ucho.
-A więc to prawda!?-zawołała Martha patrząc z odrazą na już byłą synową.
-Tak,prawda! A co? Miałam na wieki wieków żyć z kaleką?! Harold jest przynajmniej przystojny i rozumie moje potrzeby!
-Dziecko,co ty mówisz?-wyjąkała jej matka.
-Spokojnie,opanujmy nerwy,jeszcze wszystko można naprawić,dogadacie się i za dwa tygodnie weźmiecie ślub.-oświadczył ojciec dziewczyny.
-Słucham?! Pan się słyszy?!Nie będzie żadnego ślubu,no na pewno nie ze mną,ale może Harold się skusi-rzucił John chwytając walizkę.
-Zapłacę ci, ile chcesz? Sto tysięcy,dwieście...-zaczął pan Wellman jednak w tym samym momencie do pokoju wszedł wysoki brunet.Spojrzał na Johna biorąc od niego walizkę.
-Gotowy?
-Przepraszam bardzo kim Pan jest?!-zawołała Lucy
Sherlock słodko uśmiechnął się kłaniając nisko.
-Pani wybaczy,moje nazwisko Holmes i jestem pacjentem Johna,a od tej chwili współlokatorem.A teraz wychodzimy by utopić swoje smutki w wódce.Do widzenia.
Wysiadając z samochodu przed Baker Street żołnierz zatrzymał się w drzwiach.
-Kiedy przekroczę ten próg wszystko się zmieni,zostawię przeszłość za sobą ,stanę się zupełnie kimś innym.
Sherlock podszedł do niego i chwycił mocno za rękę.
-Nie zmienisz się,bo ci na to nie pozwolę.
Watson uśmiechnął się najszczerzej jak tylko potrafił.Wchodząc do salonu poczuł ogromną ulgę,był wreszcie wolny,sam decydował o swoim losie,był niezależny.Po tygodniu mieszkania na Baker Street był tak samo szczęśliwy jak na początku.Nic się nie zmieniło.Oparty o framugę wpatrywał się w wschód słońca.Jakieś parę sekund temu wraz z Sherlockiem wrócił z baru gdzie świętowali urodziny Grega.Tej nocy wypili bardzo dużo gdyż po schodach wchodzili na czworaka przez godzinę.Watson słysząc kroki za plecami odwrócił się wpadając w ramiona detektywa.
-Jestem taki szczęśliwy-wymruczał tuż przy jego uchu.
-Wiem.
-I totalnie pijany.
-To też wiem.
-A więc ,skoro już jestem totalnie nawalony to wreszcie mam odwagę ci to powiedzieć-wplątał palce w czarną czuprynę,a drugą dłoń przyłożył do nagiej piersi Holmesa.
-Zachwycasz mnie Sherlock,każdego dnia,każdej godziny,minuty i sekundy.Budząc się dziękuję Bogu że cię spotkałem,że mam prawo przyglądać się Tobie przy pracy,obserwować,bo jesteś wyjątkowy i wspaniały ..i wiem,ba ,jestem pewien że nie znajdę słów by opisać co do siebie czuję.To nie jest miłość,to coś o wiele więcej-spojrzał mu głęboko w oczy-Boże,jak ja uwielbiam ten cholerny szafir.I nawet nie wiesz jak wielką mam ochotę żeby cię w tej chwili pocałować,ale w tym stanie to nieodpowiednie.Więc..-dźgnął go palcem w pierś,pociągnął nosem i skierował się do swojego pokoju.Nie zdążył wejść na schody,gdyż został gwałtownie przyszpilony do ściany i jego wargi zostały dosłownie zmiażdżone pocałunkiem.Watson jest zaskoczony jak szybko smukłe dłonie bruneta owijają się wokół jego nadgarstków , unosząc je nad głowę.Czuje jak ciało Holmesa jest coraz bliżej,napiera na niego a on mu się poddaje.Dlatego że zawsze o tym marzył.Dlatego że to coś więcej.Dlatego że pragnie więcej.Dlatego ,że się zakochał. 

Dwa oblicza.

Blondyn przekręcał się z boku na bok.Nie mógł zasnąć,a gdy poczuł dłoń Lucy na plecach gwałtownie podniósł się z łóżka i pobiegł do kuchni. Wyciągnął dzbanek wody z lodówki trzaskając drzwiami.Wziął łyka zimnego napoju z hukiem odstawiając szklankę na blat.Potarł twarz dłońmi jednocześnie kopiąc krzesło.
-Kochanie,co ci jest ?!-spytała zaniepokojona kobieta podchodząc do mężczyzny.Gdy chciała go objąć ,odepchnął ją i wybiegł z mieszkania.Nie odwracając się ani razu za siebie doszedł do parku.Usiadł na jednej z ławek odpalając papierosa.Już dawno miał rzucić,ale teraz nie miało to najmniejszego znaczenia.Uniósł głowę do góry wypuszczając obłok dymu.Przymknął oczy.Kim ja jestem? Nie pozwalam się dotknąć mojej narzeczonej!! Kretyn i dupek.Zacisnął dłoń na brzegu siedzeniu,wbijając paznokcie w drewno.Ze złości chciało mu się krzyczeć,wszystko się w nim gotowało.Zmienił się,wrócił do kraju by ratować ludzi.I po co to wszystko? Dlaczego nie jest szczęśliwy.Ma dom,rodzinę,piękną narzeczoną ,dobrą pracę. Co się z tobą do cholery dzieje??!! Nie powstrzymał się i najgłośniej jak potrafił krzyknął wyrzucając gniew na zewnątrz.
-Och,wrócił nasz stary Johnny,witaj z powrotem.-poklepał go po plecach mężczyzna w czarnym wyprasowanym garniturze ze spojrzeniem które nie przyjmowało odmowy.
-Spierdalaj-rzucił Watson idąc w kierunku mostu.Jeszcze jego tu brakowało.Po tym co stało się w Afganistanie zerwał z nim wszelkie kontakty i chciał by tak pozostało.Zatrzymał się na metalowym moście oddychając głęboko.Przeszłość minęła, nie chciał do niej wracać,Zbyt bardzo by to bolało.
-Mam robotę,małą,niedaleko centrum ,w sam raz dla ciebie.
John prychnął ,zapalając kolejnego szluga.
-Nie rozumiesz słowa Spierdalaj,mam ci to na czole wypalić.Skończyłem z tym.
-Ale to nie skończyło z tobą.Sam widzisz co się dzieje.Nie wytrzymujesz życia w małym ciasnym mieszkanku,z idealną kobietą u boku.To cię wykańcza,musisz się rozerwać.A to idealny sposób.-powiedział brunet bawiąc się zapalniczką. Watson zacisnął zęby,bo doskonale wiedział że Jim ma rację.Potrzebował adrenaliny,dreszczu,pragnął się bać,czuć że wszystko zależy od jego ruchu.Na wojnie nie był tylko lekarzem,jak wszyscy myśleli.Był snajperem.Praca w sam raz dla niego.Skupienie.odwaga,samotność,samowystarczalność.Te właśnie cechy posiadał.Przez trzy lata pracował dla Jima Moriartego,który przez wzgląd na swoją wątpliwą reputację musiał działać w ukryciu.John szybko stał się jego asem w rękawie.Był najlepszym snajperem w historii tej wojny, jak nie wszystkich bitew stoczonych na tym świecie.Jednak nie ukończył swojego ostatniego zadania i sam się zwolnił.Zapomniał najwyraźniej że Jim na coś takiego nie pozwala.
-Kiedy i gdzie?-sam nie wierzył,że to powiedział.Przecież po to właśnie wrócił do Londynu, by już nigdy nie dotknąć karabinu.Z drugiej strony jedna mała akcja pod osłoną nocy może okazać się lekarstwem na depresję.Wziął namiary od Moriartego po czym nie wrócił do domu.Nie miał ochoty rozmawiać z narzeczoną.Wysłał jej tylko sms'y i wszedł do szpitala.Ubrał kilt,założył stetoskop na szyję i kupił kawę w barze na holu.
-Doktor tak szybko dzisiaj? Jest piąta rano.-zauważyła pielęgniarka przeglądająca dokumentację.
-Tak,wiem,ale mam jeszcze kilka spraw do załatwienia-skłamał blondyn wyrzucają kubek do kosza.
-Aaa chodzi o tego chłopaka spod 12,dalej go nie znaleźli??
Watson otworzył szerzej oczy próbując przetrawić tę informację.Przecież w tej sali leży..
-Słucham?!
Pielęgniarka spojrzała na niego zdziwiona.
-Nie powiedzieli panu,jakieś trzy godziny temu z oddziału zniknął ten brunet po wycięciu wyrostka.Ochroniarze przeszukali cały szpital i nic ,jakby rozpłynął się w powietrzu.Na szczęście w południe sprawdziłam opatrunek i rana już się goi.
Blondyn przejechał palcami po włosach zastanawiając się co się stało.Dlaczego chłopak tak nagle zniknął? Po chwili namysłu pobiegł do ochroniarzy którzy w pokoju mieli monitoring.Niestety po obejrzeniu kaset nic nowego się nie dowiedział.Do sali w ciągu dnia wchodziła jedynie pielęgniarka,a około godziny 18 padła kamera w jego pokoju.Świetnie.Przed rozpoczęciem dyżuru wślizgnął się do jego sali.Wciąż w powietrzu unosił się specyficzny zapach pasujący tylko do bruneta.John usiadł na łóżku przejeżdżając dłonią po pościeli. Ogarnij się. Nie wiedział czemu to robi,dlaczego w ogóle tu wszedł.Miał świadomość że chłopak w końcu opuści szpital,ale nie sądził że tak to na niego wpłynie.Jakiś czas temu zauważył niewielką zmianę w ich znajomości.Potrafił godzinami przesiadywać i słuchać opowiadań przyjaciela.Z radością przychodził do pracy,a kiedy wychodził żałował że doba trwa tak krótko.Gdyby pisali sms czuł dziwnie przyjemne uczucie w okolicach żołądkach.Zdawał sobie sprawę ,że idzie to w złym kierunku,ale był tak szczęśliwy że tego nie zauważał.Chwila,byłem..szczęśliwy.Nie,to niemożliwe. Rzeczywiście w towarzystwie pacjenta uśmiechał się częściej,dzięki niemu przestał używać laski do podpierania,dzień nie dłużył się tak straszliwie.Można to chyba nazwać przyjaźnią,prawda? Chwilę później go olśniło i chwycił telefon.
Gdzie się podziewasz?Twój lekarz nie zezwolił na opuszczenie oddziału.
Wysłał wiadomość,prychając na swoje ręce które lekko zadrżały z podniecenia.
-Doktorze,pacjenci do Pana-zawołał Tania po czym John wziął głęboki wdech i ruszył do pracy.
Dzień był wyjątkowo ciężki.Na głównej drodze zderzyły się ze sobą dwa samochody osobowe  i autobus ze szkolną wycieczką.Tłum,małych, płaczących dzieci wypełnił całą przychodnię,Obrażenia nie były wielkie,ale takie dziecko wpada w histerię widząc strzykawkę.Zresztą tak samo jak ich rodzice.Watson nie pamiętał juz ile razy powtórzył zdanie,że wszystko z synem/córką w porządku.Wystarczy plaster i kontrola za dwa dni.Gdy pomieszczenie opustoszało,ściągnął rękawiczki,ochlapał twarz lodowatą wodą i sprawdził telefon.Zero wiadomości.Westchnął,założył skórzaną kurtkę i wyszedł tylnymi drzwiami.Po paru minutach znalazł się przy opuszczonej kamienicy.To tutaj trzymał swoją broń.Z innej nie strzelał.Miał zasady.Gdy w końcu udało mu się wyciągnąć walizkę z szafy w mieszkaniu dawnego kumpla który urządził sobie niezłą imprezę z udziałem tuzina półnagich striptizerek wsiadł w służbowy samochód i skierował się na zachód.Wszedł na dach wysokiego budynku,rozłożył sprzęt ,sprawdzając każdą część bardzo dokładnie.Ustawił karabin ,jeszcze raz czytając dane.
Baker Street 221B ,trzecie okno od góry.
Włożył rękawiczki,wypluł gumę i spojrzał w celownik ustawiając broń do strzału.Poczekał chwilę aż obiekt znajdzie się przy oknie by oddać jeden celny strzał.Gdy to się stało,serce mu stanęło a on cały znieruchomiał.Brunet w kręconych włosach poprawił koszulę po czym chwycił skrzypce.
To niemożliwe.To niemożliwe.To niemożliwe.-krzyczały jego myśli.Miał wrażenie że mdleje.Stracił grunt pod nogami.Właśnie z tego powodu zrezygnował z dalszej współpracy z Jimem.Bał się jakby przeczuwał że kiedyś zdarzy się taka sytuacja.Wiele razy zabijał ,kobiety,dzieci,ale nigdy żadnej ofiary nie znał osobiście i tak było najlepiej.A teraz miałby strzelić do przyjaciela?? Do osoby przy której czuł się inaczej,czuł się sobą.Wpadł w panikę,ręce zaczęły mu się trząść,a oczy zaszły łzami.Odchrząknął po czym strzelił,uciekając ,słysząc w oddali syreny policyjne.

Odezwij się. GL
Co się z tobą dzieje? GL
Do jasnej cholery odbierz ten pieprzony telefon? GL
Za parę minut uznam cię za zaginionego i wyślę całą brygadę. GL
Naprawdę świetnie się bawisz ,co? Dupek. GL.
Po przeczytaniu wszystkich wiadomości rzucił telefonem o ścianę patrząc jak jego kawałki lecą we wszystkie strony.Po "akcji" zameldował się w hotelu na samym końcu miasta,chcąc najzwyczajniej w świecie uciec.Tak,John Watson ucieka.Skulił się na łóżku z trudem powstrzymując łzy.Nie tak miało wyglądać jego życie.Miał ożenić się z Lucy,zamieszkać z nią w pięknym domu za Londynem,mieć z nią gromadkę dzieci i patrzeć jak dorastają i przejmują jego własny szpital.A zamiast tego leży na śmierdzącym materacu w obskurnym hoteliku za miastem bo nie zabił swojego przyjaciela.Nie potrafił tego zrobić,nie był w stanie nacisnąć spustu.W końcu odezwał się rozum który podpowiadał że jeśli tego nie zrobi Jim nie da mu spokoju i prędzej czy później wypruje z niego flaki.Nie raz widział co Moriarty robił z "nieposłusznymi" pracownikami.Zamknął oczy po czym rozpłakał się jak małe dziecko.Tak bardzo się nienawidził.Za to że nie zginął na tej cholernej wojnie,za to że wrócił tutaj,za to że poznał Lucy ,za to że zgodził się na tę akcję.Ale najbardziej nienawidził się za wpuszczenie do głowy bruneta o szafirowych oczach.Wszystko zaczęło się pieprzyć kiedy go poznał,albo wszystko wracało na dobre tory.Można to różnie interpretować.John Watson posiadał dwie osobowości.Jedna to odpowiedzialnym i empatyczny lekarz,który ma śliczną narzeczoną i wspaniałą pracę.Druga to żołnierz,pracujący czasem jako snajper dla przestępcy,odważny,silny i samowystarczalny mężczyzna który gardzi schematami i planami.Który pragnie wolności i spontaniczności.Tę pierwszą wersję siebie pokazywał na co dzień społeczeństwu,gdyż tego właśnie oczekiwali.A tę drugą chował głęboko w podświadomości,z całych sił powstrzymując by nie ujawniła się.Nie był do końca pewien którą wolał bardziej.Bo w każdej czuł się dobrze.Przetarł oczy i wlał w siebie pół butelki whiskey.Nagle zadzwonił telefon.
-Jebcie się.-wrzasnął jednocześnie zanosząc śmiechem.Telefon dzwonił i dzwonił,jednak Watson ignorował go śmiejąc się coraz głośniej.Pod wieczór drzwi do jego pokoju z hukiem uderzyły o podłogę a w progu stanął Greg.
-Chryste,coś ty z sobą zrobił?-podbiegł do niego próbując ocucić.
-Heh,ślicznie wyglądasz-wychrypiał John opierając się o inspektora.
-Tak..tak a teraz podnieś ładnie nóżki bo zabieram cię stąd.
-Suuperrr-wyjąkał blondyn szczerząc się jak idiota.
Gdy się ocknął nie miał pojęcia gdzie jest.Białe ściany,pościel,kryształowy żyrandol,długie nieskazitelne zasłony. Co to kurwa jest? Przetarł oczy ,oddychając ciężko i złapał się za głowę która jasno dawała do zrozumienia jak bardzo się wczoraj nawalił.Pamiętał tylko jak wchodzi do hotelu a potem jak Lestrade pakuje go do auta.Wstał po czym usiadł.Równowaga niestety nie chciała z nim współpracować.Opróżnił cały dzbanek zimnej wody po czym chwiejnym krokiem podszedł do okna.Zasłonił oczy przed słońcem zauważając jedynie ogromny ogród z wielkimi drzewami i kolorowymi kwiatami rosnącymi dosłownie wszędzie.Gdzie ja jestem?
-Panienka już wstała-zażartował Greg trzymając tacę ze śniadaniem.Postawił ją na łóżku po czym nadal śmiejąc się otworzył drugie okno.
-Ja...gdzie tak w ogóle jestem?
-W miejscu w którym dojdziesz do siebie i przemyślisz parę spraw,a my pomożemy ci wrócić do rzeczywistości-powiedział odwracając się do niego.Uśmiech znikł z twarzy inspektora.
-Jestem wściekły ,nawet nie wiesz jak bardzo.Obiecałeś mi John,ze z tym skończysz i co? Znowu bawisz się w superbohatera i latasz z karabinem po dachach.Mogli cię zobaczyć,wiesz?! A wtedy poszedłbyś siedzieć , a ja nie mógłbym nic na to poradzić! Ogarnij się człowieku.-krzyknął wychodząc z pokoju.Blondyn wiedział że przyjaciel ma rację.Był taki głupi,sądził że ten jeden mały wyskok rozwiąże parę problemów a zamiast tego dołożył jeszcze więcej.Zjadł pożywne śniadanie,ubrał się w czyste i pachnące ciuchy i z ciekawością zszedł na dół.Po drodze minął rząd wspaniałych obrazów,dokładniej mówiąc portretów.Poczuł się jak galerii sztuki.Cały hol był taki czysty,nieskazitelny z długim dywanem i złotymi schodami.W salonie siedział Greg pijąc herbatę,a obok niego wysoki,chudy mężczyzna ubrany w czarne spodnie od dresu i szarą koszulkę.Miał wrażenie że skądś go zna.
-Och,witaj Johnie,dużo o tobie słyszałem.Tak wiem..zazwyczaj mam na sobie garnitur,ale dzisiaj niedziela więc pozwoliłem sobie na ten strój.-powiedział mężczyzna głosem tak przyjemnym że Watson od razu go polubił.Usiadł z nimi przy stole oczarowany,domem,jego właścicielem i..wtedy skojarzył fakty.To Mycroft Holmes, polityk,prawa ręka królowej który od czasu do czasu zajmuje się sprawami MI6 pomagając Lestradowi. No i są parą.
-W końcu udało mi się poznać "pana z limuzyny"-rzucił Watson opierając łokcie o blat.
-Tak to właśnie ja-powiedział Mycroft uśmiechając się ciepło.
-Ja..chciałbym przeprosić za to co...
-Spokojnie,on wszystko wie-zaczął Greg-Gdy się poznaliśmy i opowiedziałeś mi o Jimie,przekazałem te informacje Mycroftowi który od razu zajął się sprawą.Wiesz,że Moriarty jest poszukiwany od pięciu lat? Też nie wiedziałem,ale wcale nie byłem zdziwiony.A co do wczorajszej nocy...oficjalnie zostałeś porwany przez gang który naszpikował cię narkotykami i zostawił w melinie.Musiałem coś przekazać szefowi,więc dobrze by było gdybyś miał podobną wersję zdarzeń.
-Nie wiem jak ci dziękować-podkreślił John-Prawda,pogubiłem się trochę i myślałem że poradzę sobie z tym.
-Pamiętaj,że nie jesteś sam-dodał Mycroft po czym wstał od stołu i pobiegł na górę.Greg widząc minę blondyna oznajmił:
-Jedzie do biura, a my zbieramy się na komisariat,musisz opowiedzieć szefowi jak to się stało i takie tam.
Po godzinie siedzieli w siedzibie Scotland Yardu,gdzie blondyn opowiedział przerażającą historie jego porwania.Naczelnik spisał zeznania i z uśmiechem na twarzy powiedział,że postarają się jak najszybciej dorwać ten gang.Pewnie.. 
-A co zrobimy z tym gangiem skoro on nie istnieje?-szepnął blondyn podczas gdy Lestrade wypełniał dokumenty.
-My nic,policja umorzy dochodzenie i dostaniesz oficjalne przeprosiny na piśmie-uśmiechnął się Greg
-Tyle dla mnie ryzykujesz ,dziękuję.
-Bez przesady,ty też mi nie raz pomogłeś.A teraz uważał bo idzie w nasza stronę Sally.
John odwrócił się i ujrzał przed sobą Sally Donovan,ciemnoskórą policjantką sypiającą z naczelnikiem która zasady moralne ma głęboko w poważaniu.Żołnierz poznał ją niedawno w barze gdzie piła piwo z naczelnikiem wmawiając wszystkim dookoła że to spotkanie służbowe.Nie lubił jej.
-Johnuś, współczuję ci,pewnie jeszcze jesteś pod wpływem,może jedź do domu?-zaproponowała nie ukrywając chytrego uśmiechu.
-Sally,zajmij się pracą, a słyszałem że masz jej sporo,ostatnio się nie przykładasz-rzucił Greg wciskając jej plik dokumentów.Kobieta prychnęła i odeszła do swojego biura.
-Pacjent nie odpisał?-zapytał Greg czytając akta.Blondyn opowiedział mu dzisiaj rano o tej dość dziwnej sytuacji,ciesząc się że w końcu może to komuś powiedzieć. Poczuł się tak lekko,jakby kamień spadł mu z serca.
-Nie.-odpowiedział John spuszczając głowę.Czuł się dziwnie samotny.Jakby utracił cząstkę siebie.Brakowało mu tego niskiego głosu,ciemnych loków...ale gdy przypomniał sobie moment w którym ten sam facet pojawił się na jego celowniku robiło mu się niedobrze.Może to i lepiej że nie mają kontaktu.Nie potrafiłby spojrzeć mu w oczy po tym wszystkim.Pomimo iż ten nie był niczego świadomy.
-O,idzie nasz zbawca.-powiedział Greg oddychając z ulgą.
-Ten Sherlock?
-Tak,miał pojawić się wcześniej,ale ostatnio miał operację wyrostka więc to go usprawiedliwia.
Watson o mało nie opluł się kawą.
-Słucham??!!
W tej samej chwili do gabinetu wszedł wysoki mężczyzna w długim płaszczu z telefonem w ręku.Przeczesał swoją bujną czuprynę i spojrzał na blondyna.Na jego twarzy pojawiło się spore zdziwienie i można powiedzieć że nawet lekkie przerażenie.Zaschło mu w gardle a oddech znacznie przyspieszył.
-Doktorek?


poniedziałek, 15 lutego 2016

Gdy tracisz grunt pod nogami..

Nieznajomy brunet został na oddziale jeszcze kilka godzin po czym wrócił do swojego mieszkania.A tam planował ,co zrobić,by jak najszybciej znaleźć się z powrotem na oddziale.Postać doktora zafascynowała go do tego stopnia,że zaczął wymyślać najróżniejsze sposoby uszkodzenia którejś części ciała.Blondyn był wyjątkowy i miły dla niego,nie krzyczał,nie osądzał.Po prostu obserwował i wyciągał odpowiednie wnioski.Analizował sytuację nie działając pochopnie ani gwałtownie.Fascynujący przypadek. Usiadł w fotelu obracając między palcami drewnianą laskę doktorka.Ciekawe kiedy zauważy jej zniknięcie? Mężczyzna od razu odgadł,że kalectwo blondyna związane jest z jego psychiką.Nic dziwnego,walczył w Afganistanie,został postrzelony,stracił wielu przyjaciół. Kto z własnej woli jedzie na wojnę?! Tego właśnie chciał się dowiedzieć,gdy kolejny raz zawita w  przychodni.A może zatrucie?
John Watson w ciągu jednego dnia z chłopca na posyłki awansował na szefa oddziału.Dalej nie mógł uwierzyć w to co się stało.Mike rzeczywiście dotrzymał słowa i zrezygnował z posady.Jak się później okazało już dawno miał to zrobić.Pracownicy szpitala bardzo chwalili młodego lekarza.Okazał się być ambitnym ,empatycznym i odpowiedzialnym człowiekiem z wieloma pomysłami.John odzyskał dawną energię i zapał,koszmary go już nie nawiedzały,zrezygnował z terapii,a cały poświęcił pracy.Ale chyba najbardziej cieszył się ze spotkań z nieznajomym brunetem,który dość często przyjeżdżał karetką a to z ostrym zatruciem a to z wybitym palcem czy rozcięciem na ramieniu.Watson miał dziwne wrażenie,że nieznajomy robi to specjalnie,ale nie miał odwagi zapytać.Zresztą wtedy pacjent mógłby się obrazić i już nigdy nie pojawić na sali.A na to doktor nie mógł pozwolić.Było to dość egoistyczne,ale tak bardzo przywiązał się do chłopaka,że budził się z myślą co tym razem sobie uszkodził.Po miesiącu ich znajomości brunet trafił na salę operacyjną z ostrym zapaleniem wyrostka robaczkowego.Tego nie można udawać. John podłączył aparaturę,sprawdził opatrunek i usiał przy swoim pacjencie.Nadal nie znał jego imienia,nazwiska ani zawodu.Gdy rozmawiali nie miało to znaczenia,brunet nazywał go "Doktorkiem" a on jego"Curlyman". Po godzinie lekarz zmierzył pacjentowi temperaturę. 36.6,w normie.  Całkiem odruchowo odgarnął niesforne kosmyki z jego czoła cicho wzdychając. Co ja wyprawiam?Jestem lekarzem,a to mój pacjent.Zachowuj się. Nic nie mógł poradzić,że ich znajomość szybko przerodziła się w przyjaźń,dość nietypową zważając na używanie przezwisk.Johnowi bardzo to odpowiadało.Zero informacji.Zero zobowiązań.Tak jak zawsze chciał.Rozmawiał z brunetem o wszystkim między innymi o nodze,o wojnie,o Lucy,o pracy...Ostatnio dotarło do niego,że poruszył z nim tematy ,których w życiu nie poruszyłby z Gregiem.
-Och,tym razem musiałeś mnie operować..-wychrypiał jeszcze osłabiony Curlyman.
-Mógłbyś o siebie zadbać,a patrząc w twoją listę chorób otwieram oczy ze zdumienia,nie mówiąc o liście obrażeń..-oznajmił John opierając się o koniec łóżka.
-Jak to się mówi raz się żyje.
Doktor spoważniał.
-Ja nie żartuję,nie jestem cudotwórcą,a jeśli kiedyś przyjedziesz tutaj z nożem w klatce piersiowej,a ja nie zdążę i nie uratuje cię...boję się,że coś ci się stanie...i...
-Rozumiem Doktorku,obiecuję że postaram sobie nic nie zrobić.
Watson uśmiechnął się słabo.W tej chwili zrozumiał jak ważny jest dla niego ten mężczyzna z umysłem geniusza.Przeraziła go myśl,że nigdy nie pomyślał tak o Lucy,z którą był przecież zaręczony.Tak nie mogło być,to nie w porządku w stosunku do niej.
-Po prostu nie znalazłem innego sposobu by cię znowu zobaczyć-dodał brunet gdy John zamierzał wyjść z sali.Gwałtownie zatrzymał się zaciskając dłoń na framudze.Serce znacznie przyspieszyło jakby miało zaraz wyskoczyć z piersi mężczyzny.Idź do przodu.Nie zatrzymuj się.Rusz ten cholerny tyłek.Nie odwracaj się. Ani mi się waż cokolwiek powiedzieć. Pomimo,że głos rozsądku boleśnie krzyczał blondyn cofnął się do tyłu,odwrócił i z uśmiechem na twarzy odpowiedział:
-Mam także życie po za szpitalem,wystarczyło zapytać. 
Na dodatek mruknął zalotnie zostawiając przyjaciela w nie mniejszym szoku niż sam był. Wspaniale John.Po prostu super. 

Po pracy umówiony był z Lucy i rodzicami na wielki obiad w jej domu rodzinnym.Domek znajdował się niedaleko Londynu,na wielkiej polanie która szokowała nie tylko swoją wielkością ale także pięknym wyglądem.Teraz w czerwcu promienie słońca padały na olbrzymie zielone drzewa i kolorowe kwiaty rosnące wzdłuż ścieżki.Na obiedzie pojawili się także jego rodzice,dumni z syna który tak wiele już osiągnął.
-Jak w pracy skarbie?-zapytała Lucy nakładając sałatkę. Wzdrygnął się na dźwięk słowa skarbie. Nie miał zielonego pojęcia dlaczego.
-Dobrze,bardzo dobrze.-uśmiechnął się próbując uspokoić drżenie.Nie pierwszy raz jadł w towarzystwie przyszłych teściów i swoich rodziców,a pomimo to czuł się nieswojo.Pragnął zapaść się pod ziemię,kiedy przed oczami przez cały czas miał te szafirowe oczy.
-Kochanie a jak tam w ministerstwie?-zwrócił się do córki pan Wellman.Z początku nie był zachwycony wyborem swojego dziecka,jednak kiedy dowiedział się że ten awansował na szefa oddziału momentalnie polubił mężczyznę. 
-Wspaniale tatko. Podpisaliśmy dużą umowę ze Stanami,więc czeka nas dużo zmian.Oczywiście na lepsze.W ogóle,zapomniałam, rozmawiałam dzisiaj z Davidem(premierem Wielkiej Brytanii) i z chęcią pojawi się na naszym weselu.
Na wspomnienie o weselu Watson dziwnie zbladł po czym wybiegł do łazienki.Przetarł twarz lodowatą wodą próbując doprowadzić się do porządku. Co ty wyprawiasz?To w końcu twoja narzeczona ,nic dziwnego że rozmawiacie o ŚLUBIE!!  Uderzył pięścią w marmurowy kran jednocześnie krzywiąc z bólu.
-Wszystko w porządku Johnny?
W drzwiach stanęła Martha,jego mama.Spojrzała na syna smutnym wzrokiem.Widziała,że coś się dzieje.Od jakiegoś czasu mężczyzna był wiecznie zamyślony,zapominał o najważniejszych sprawach,był roztargniony.
-Tak, nic mi nie jest.
-Przecież widzę,a matki nie oszukasz.Coś w pracy?Może z Lucy? Przecież nie powiem jej że dwa miesiące przed ślubem nie jestem pewny czy w ogóle kocham Lucy!! Weź się w garść!! Po prostu graj,jak zawsze.No może prawie zawsze..Nie myśl o nim!!! 
-Przepraszam,w szpitalu urwanie głowy,tutaj to całe planowanie,trochę się gubię.
Martha uśmiechnęła się ciepło kładąc dłoń na ramieniu syna.
-Damy radę,we wszystkich ci pomogę. A w tym,że prawdopodobnie nie kocham mojej przyszłej żony też?!?! 
Przytulił kobietę po czym wrócili do salonu.Na stole stała już kawa i sernik. Nienawidzę sernika.Curlyman by wiedział. Przez swoje myśli ugryzł się w język.Nie mógł nic na to poradzić,to działo się samoczynnie.Nagle usłyszał dźwięk swojego telefonu.
-Och przepraszam,nie wyłączyłem.
-Sprawdź! Pewnie ze szpitala, jakaś ważna sprawa do szefa.-poklepał go po ramieniu pan Wellman.
John zamrugał kilka razy widząc wiadomość. 
 Nudno tutaj bez ciebie. CM
"CM"- to było oczywiste.Ale do jasnej cholery skąd on ma jego numer!!
Skąd masz mój numer? 
Po chwili telefon znów zabrzęczał.
-Nie przejmuj się i odpisuj,w końcu ratujesz życie-rzucił wesoło teść kosztując sernika.
Całkiem przypadkowo drzwi do biura z dokumentami wszystkich lekarzy było otwarte.Miałbym nie skorzystać.Potem całkiem przypadkowo znalazłem kartkę z twoim numerem telefonu. :) CM

Haha,jesteś niemożliwy.A i widzisz znalazłeś sposób by się ze mną kontaktować.

Fakt,ale nie widzę cię,a to mi bardzo przeszkadza.Śmieszne marszczysz czoło wchodząc do mnie do sali.Teraz pewnie też. CM 

Zaczynam się ciebie bać,zamontowałeś w domu moich teściów kamerkę.Bo jeśli tak to wiesz,że mogę pozwać cię o nękanie.

Nie zrobisz tego.Za bardzo mnie lubisz. CM
Narcyz.

Może troszkę.CM

A jak się czujesz? Nie masz gorączki lub innych objawów?

Gorączkę i inne objawy sam mi sprawdzisz jak przyjedziesz, a czuję się znakomicie.Mój doktor to geniusz :) CM 

Fakt. 

Narcyz. CM 
Z tego John nie mógł się nie zaśmiać.Po powrocie do domu musiał przyznać ,że to smsowanie było najlepszą częścią obiadu.Przed spaniem jeszcze raz przejrzał wszystkie wiadomości,chichocząc na widok podpisów pod każdym sms. Było to zabawne.

Gdy Doktorek napisał,że musi kończyć bo wraca do domu,brunet ze smutną miną odłożył telefon na szafkę nocną.Po chwili uśmiechnął się pod nosem zauważając,że rozmowy z lekarzem zawsze sprawiały mu przyjemność.Chwycił długopis i dokończył ostatnie dwa wersy nowej piosenki.Muzyka towarzyszyła mu od małego,stała się nieodzowną częścią życia.Tworzył kiedy się nudził,kiedy miał czas,kiedy miał na to ochotę.Dokładniej zawsze i wszędzie.W szpitalu zrobiło się cicho,więc miał warunki do wymyślania rymów.Utworowi nadał tytuł :"All this time" 

Six on the second hand
Two new years resolutions
And there's just no question
What this man should do

Take all the time lost
All the days that I cost
Take what I took and
Give it back to you

All this time
We were waiting for each other
All this time
I was waiting for you
We got all these words
Can't waste them on another
So I'm straight in a straight line
Running back to you

I don't know what day it is
I had to check the paper
I don't know the city
But it isn't home

But you say I'm lucky
To love something that loves me
But I'm torn as I could be
Wherever I roam

Hear me say

All this time
We were waiting for each other
All this time
I was waiting for you
We got all these words
Can't waste them on another
So I'm straight in a straight line
Running back to you

Yeah, all, running back to you
All, running back to you
Yeah.....
Oh, every time is so far
It's just so far
To get back to where you are

All this time
We were waiting for each other
All this time
I was waiting for you
We got all these words
Can't waste them on another
So I'm straight in a straight line
Running back to you
I'm straight in a straight line
Running back to you
Straight in a straight line
Running back to you

Po przeczytaniu własnego tekstu zamyślił się. Zastanawiał się skąd wzięła się u niego wena na taką piosenkę,a właściwie to doskonale wiedział skąd i kto to jest.Ale wiedział także ,że nie powinien tak myśleć o tej osobie choć bardzo chciał.Ale marzenia nie zawsze się spełniają,a szczególnie jego. 

niedziela, 14 lutego 2016

Niby wszystko takie oczywiste.

Huk.Strzał.Wybuch.
Te trzy zwykłe słowa idealnie opisywały jego koszmary.Za każdym razem budził się z krzykiem,cały zlany potem.A wszystko zaczęło się w dniu,w którym podjął decyzję o wyjeździe.Rodzice wiele razy starali się wybić ten pomysł z głowy,jednak na próżno.John Watson wiedział czego chce.A wtedy pragnął śmierci.Sądził nawet że to zbyt łagodna kara dla takiego człowieka jak on.Za takie czyny powinno się cierpieć przez wieczność.I rzeczywiście wojna okazała się mordęgą,ale nie zginął został tylko ranny.Dokładnie w lewe ramię.A więc wściekły bez dalszych chęci do życia wrócił do Londynu -kloaki nieudaczników i krętaczy.Mieszkał przez pewien czas z rodzicami ograniczając wymianę słów do "Witajcie" i "Dobranoc". Aż pewnego dnia spotkał ładną blondynkę o niebieskich oczach,która ku jego zdziwieniu poprosiła o kolejne spotkanie.Nie mógł uwierzyć ,że w  ogóle zwróciła na niego uwagę,na marnego żołnierzyka potrzebującego laski do podpierania.Po trzech miesiącach zamieszkali razem w małym mieszkanku niedaleko centrum.Lucy była miłą,porządną i uczciwą kobietą,znaczy tak się na początku wydawało.Gdy zamieszkali razem zaczęła pokazywać swoje prawdziwe oblicze.Zmieniła się w kapryśną,narzekającą na wszystko babę,która tylko dlatego że jest sekretarką ministra spraw zagranicznych uważa się za lepszą od innych.Jednak John tego nie zauważał a czasami po prostu udawał,że nie widzi.Przerażała go myśl bycia samotnym,a Lucy pomimo swoich wad wpuściła go do swojego życia  za co będzie jej już zawsze wdzięczny.Twierdził,że za swoje grzechy musi teraz odpokutować,a to nie była wcale taka najgorsza kara.Pewnej majowej nocy znów obudził się z krzykiem i po kilku głębokich oddechach wstał do kuchni po szklankę wody.Usiadł przy stole pocierając twarz dłońmi.Nagle usłyszał przekręcany zamek w drzwiach i do mieszkania weszła Lucy.
-Znowu...mówiłam ci żebyś zrezygnował z tych spotkań u terapeutki,mieszają ci tylko w głowie a w ogóle nie pomagają.-powiedziała wbiegając do łazienki.
-Skąd wiesz...-mruknął pod nosem blondyn wracając do łóżka.Lucy się myliła.Podczas sesji mógł opowiedzieć o wszystkim co go denerwuje bądź drażni. A kobieta zawsze chętnie go słuchała,ani razu nie przerywała.Dziękował jej za to.Rano zjadł śniadanie i pobiegł na spotkanie z przyjacielem.Bar u Angela znajdował się zaledwie kilka ulic od jego domu,więc spacerkiem ruszył przed siebie.Po drodze minął kilka całujących się,trzymających za rękę,uśmiechających się do siebie słodko par.Tak bardzo im tego zazdrościł.Czy kochał Lucy?To było dość trudne pytanie,bo nie miał pojęcia.Na początku był nią zauroczony,dziękował losowi że ich drogi się spotkały,lecz później  wspólne mieszkanie i podporządkowanie się pewnemu schematowi -to wszystko zadziało się tak szybko,że zaczął się gubić w rzeczywistości.Zresztą do tej pory nie wierzył,że jakakolwiek kobieta mogłaby go pokochać.I nie miał tutaj na myśli maślanych oczu czy tych wszystkich romantycznych gestów.Pragnął tej prawdziwej miłości,serca walącego jak młot,tej troski o siebie nawzajem,tego poczucia bezpieczeństwa i deklaracji że nigdy za żadne skarby nie rozstaną się.Że już na zawsze pozostaną jednością.Zaśmiał się z własnych myśli,bo doskonale wiedział że coś takiego nie istnieje.To tylko bajka którą wpaja się małym dzieciom nie znającym świata,by myślały że wystarczy spojrzeć na drugą osobę i od razu ma się pewność że to ta jedyna.Bujda.Przywitał się z Angelem po czym zajął miejsce tam gdzie zawsze, przy oknie.Chwilę później do stolika przysiadł się mężczyzna w czarnym płaszczu i odznaką w dłoni.
-Witaj John,przepraszam za spóźnienie,ale....zresztą-machnął ręką-i tak się domyślasz.
-Co tym razem wymyślił?-zapytał Watson biorąc łyk kawy.
-Że tę młodą lekarkę zabił jeden z jej kochanków,ponieważ znalazł w jej sypialni złotą obrączkę,a nic nie wiedział o tym że jest mężatką-wybąkał inspektor na jednym wydechu.Mężczyźni poznali się w barze obok kiedy John dopiero co wrócił do miasta.Zaczęli rozmawiać i tak nawiązała się ich znajomość.Greg Lestrade był jednym z najlepszych inspektorów co potwierdzał swoją ciężką pracą.Zostawał na nocne zmiany,brał papierkową robotę,praktycznie nie opuszczał komisariatu.No chyba,że podjechała czarna limuzyna z flagą Wielkiej Brytanii.Wtedy zostawiał wszystko i wsiadał do samochodu. Lestrade opowiadał przyjacielowi co nieco o detektywie konsultancie ,którego zatrudnił 4 lata temu.W pewnym sensie on sam się zatrudnił,gdyż odmowy nie przyjmował do wiadomości.Policjant już dawno by go zwolnił za jego zachowanie,narcystyczną osobowość oraz wprowadzanie chaosu wszędzie gdzie się tylko pojawiał.Ale był jeden mały szczegół,który odciągał mężczyznę od podjęcia tej decyzji.Sherlock Holmes uratował więcej istnień niż cały Scotland Yard.Więc musieli go jakoś tolerować.John,po wysłuchaniu kilku historyjek stwierdził że ten człowiek musi być niesamowity.Po jednym spojrzeniu wie o tobie więcej niż ty sam.Niesamowite.Jednak Gregowi tego nie mówił,nie chciał znów przez godzinę słuchać ostrzeżeń przyjaciela.Znał je wszystkie na pamięć.
-Oczywiście pokłócił się z kim tylko mógł,prawda-powiedział Watson udając totalnie niezainteresowanego.
Greg zaśmiał się.
-A jakżeby inaczej,musiałem go przytrzymywać żeby nie rzucił się na Andersona-potarł czoło i westchnął-Nienawidzę go a jednocześnie nie wyobrażam żeby z nami nie pracował.Co za ironia!-sięgnął do kieszeni po telefon,po czym gwałtownie wciągnął powietrze przez nos.
-Co się stało?-spytał John otwierając szerzej oczy.Uwielbiał ten nagły przypływ adrenaliny,krew buzującą w żyłach.Mocniej zacisnął dłoń na oparciu krzesła.
-Nie,spokojnie..wychodzi na to,że Holmes miał rację.Ale kiedy on jej nie miał?!
Doktor przymknął oczy.Miał nadzieję,że może jakaś interesująca sprawa do której by się przydał.Marzył o walce,o strachu,tak..on chciał się bać,bo tylko wtedy czuł że żyje.Ciarki na plecach,dreszcz podniecenia tak bardzo mu tego brakowało.Greg nie raz składał mu propozycję pracy,jednak John pomimo ogromnego pragnienia musiał odmawiać.Z jego przeszłością,nikt przy zdrowych zmysłach nie wpuściłby go na komisariat jako policjanta ,a raczej jako przestępcę.Wolał nie ryzykować.Pożegnał się z przyjacielem i ruszył w kierunku szpitala,w którym miał odbywać się jego staż.Po powrocie z Afganistanu i po tym wszystkim co zrobił zrozumiał,że jego powołaniem jest medycyna.Pragnął ratować ludzi,chronić ich życie przed złem,czasem przed nim samym.Chciał w ten sposób odpłacić swoje winy.Myślał że wtedy uwolni się od koszmarów, bo będzie pomagał społeczeństwu,będzie użyteczny i potrzebny.Po przekroczeniu progu budynku uderzył go zapach sterylności,chemikaliów i bóg wie czego jeszcze.Poprawił kurtkę,odchrząknął i skierował się do gabinetu ordynatora oddziału chirurgii.Po drodze minął płaczące dzieci,ich rodziców oczywiście z komórką przy uchu,starszą panią trzymającą zapewne swojego męża oraz zapłakaną nastolatkę trzymającą się za brzuch...To właśnie były prawdziwe problemy XXI wieku,a nie pieniądze,sława,pieniądze,popularność i jeszcze raz pieniądze.Rząd zamiast skupiać się na średniej warstwie społecznej ,zresztą tej najliczniejszej wolał liczyć ile wypłaty w tym miesiącu dostanie i czy starczy mu na wakacje na Hawajach czy może na Bali.Mężczyzna prychnął zaciskając dłoń na lasce.Wziął głęboki oddech i zapukał.
-Proszę-zawołał głos ordynatora.
John wszedł do środka z uśmiechem na twarzy.Pierwsze wrażenie jest najważniejsze.A zważywszy na wygląd musiał nadrabiać osobowością.
-Och,pan Watson jak mniemam proszę spocząć-wskazał krzesło za biurkiem.Blondyn usiadł,chociaż wolał postać.Noga w ogóle go nie bolała.
-A więc-mężczyzna w kitlu złożył palce w piramidkę-rozpocznie pan dzisiaj staż na oddziale chirurgii ogólnej.Pierwsze trzy miesiące spędzi pan w przychodni,gdzie sprawdzimy pańskie podstawowe umiejętności.
-A kiedy przejdziemy do operacji?-zapytał John.
Ordynator uniósł brwi ze zdumienia.
-Ach,wy młodzi zawsze rwiecie się na głęboką wodę..spokojnie,na to jeszcze czas.A teraz przedstawię ci rezydenta,który będzie cię nadzorował.
Z gabinetu przeszli do głównej części szpitali,czyli przychodni.Watson dziękował w myślach,że szef nie poruszył tematu jego nogi.Bał się,że będzie ona stanowić problem.Terapeutka twierdziła że to "kalectwo" bierze się z lęku.Traumatyczne przeżycia wpływają niekorzystnie na połączenia nerwowe,które gubią się co bezpośrednio powoduje bezruch kończyny.Kilka miesięcy temu chodził na rehabilitację,jednak nie przynosiła ona rezultatu i zrezygnował. Było mu trudno,lecz z czasem pogodził się że nie jest do końca sprawny.
-Oto Mike Stamford,twój tymczasowy szef-ordynator wskazał palcem niskiego pulchnego mężczyznę z dużymi okularami.Wydaje się być miły.
-Ach ,więc to ten świeżak-rezydent zlustrował Watsona z góry na dół,prychając-Zobaczymy ile wytrzyma.
Jednak nie.Akurat w tym przypadku wygląd potrafi zmylić.Po załatwieniu wszelkich formalności,John założył biały kilt,okulary,powiesił na szyi stetoskop i dumnym lecz chwiejnym krokiem ruszył na hol.Dam sobie radę,weź się w garść-powtarzał w myślach jak rozkaz.Bo John Watson nadal jest żołnierzem i już zawsze nim będzie.Takie doświadczenia nie opuszczają człowieka aż do śmierci.
-To co mam robić? Jakieś badania,może prześwietlenie...
Przerwał mu Mike patrząc na niego z pogardą.
-Hola,hola.Przystopuj.-wskazał na siebie-Ja tutaj jestem szefem,a ty-dźgnął Watsona w pierś-jesteś niczym.Zapamiętaj sobie,dzisiaj i przez kolejne trzy miesiące co najwyżej przykleisz plaster pięcioletniej dziewczynce,która skaleczyła się kartką z zeszytu.-rozłożył szeroko ręce-Witamy w St Bartholomew's! A i skocz mi po kawę.
Watson ze złości zacisnął zęby.Miał ochotę mu przywalić,ale zależało mu na robocie więc grzecznie podszedł do automatu. Fantastycznie,chłopiec na posyłki,a trzeba było posłuchać Grega. Z urażoną dumą wcisnął Mike'owi kubek i zaczął przeglądać dokumentację.Przynajmniej nie będzie stał jak idiota w kącie modląc się o karambol na autostradzie albo masowe podcinanie żył. Jesteś psychopatą.Wskazówki zegara jakby na złość przesuwały się w zwolnionym tempie.John z minuty na minutę irytował się coraz bardziej.Także częściej wpatrywał się w drzwi z nadzieją że za chwilę wjedzie na przykład dwudziestolatek z odrąbaną nogą to tego pijany,albo dziewczyna z siekierą w głowie która dziwnym zbiegiem okoliczności ominęła najważniejsze połączenia nerwowe.Naprawdę powinieneś się leczyć.Nagle do Stamforda podbiegł wysoki mężczyzna z przerażoną miną.
-Świr.Znowu.
-Kurwa mać!-przeklnął rezydent uderzając pięścią w blat-Nie będę go niańczył!!!Po chwili na jego twarz wpełzł chytry uśmieszek.
-Świeżak!Skoro tak bardzo chciałeś się wykazać,to mam dla ciebie niespodziankę-położył mu dłoń na ramieniu-Za ostatnią kotarą leży chłopak,który przedawkował kokainę.Podłącz mu kroplówkę.
John spojrzał na niego jak na idiotę.
-Żartujesz sobie?!
Mike uniósł ręce do góry.
-Broń boże,to nasz stały bywalec,więc w pewnym sensie czuj się zaszczycony-a widząc minę Watsona dodał-Jeśli uda ci się wkłuć wenflon w jego żyłę to.zostaniesz szefem oddziału ratunkowego,a jeśli jakimś cudem połknie wszystkie lekarstwa.. to przysięgam ci,że zwolnię się z pracy.
-Naprawdę,daruj sobie-burknął John zdenerwowany całą sytuacją.Miał po dziurki w nosie dzisiejszego dnia.Nie dość ,że jego szef okazał się gburem i totalnym kretynem to jeszcze bezczelnie go obraża.Pomimo tego podszedł do ostatniej kotary.Lecz zrobił to tylko ze względu na przerażone spojrzenie drugiego lekarza.Ciekawe co ich tak wystraszyło? Jednym ruchem ręki odsunął i zasunął kotarę.Na łóżku szpitalnym leżał wychudzony mężczyzna z potarganymi ciemnymi lokami.Dłonie i stopy drżały mu a oddech był płytki i przerywany.W tej jednej sekundzie cała złość wyparowała z mężczyzny.Ten widok ścisnął jego wnętrzności.Biedny chłopak. Przeczytał jego kartkę lekarską z której wynikało,że pojawiał się w szpitalu co tydzień z tymi samymi objawami. Najdelikatniej jak tylko potrafił przyłożył stetoskop do jego klatki piersiowej.Westchnął cicho.To było niesamowite uczucie.BUM BUM,BUM BUM. Poczuł to dudnienie w całym ciele.Gdyby to było możliwe zostałby w tej pozycji na zawsze.Zero myśli,zero głosów tylko ten jeden dźwięk obijający się echem po czaszce. Po chwili mruknął kilka razy by wrócić do rzeczywistości.Zmierzył pacjentowi ciśnienie.Urządzenie wskazało 150/100. Temperatura ciała 39 stopni Celcjusza. Źrenice rozszerzone. Niedobrze.Bardzo niedobrze.Przygotował wenflon i kiedy miał go wbić poczuł mocny ścisk.Gwałtownie podniósł głowę napotykając wzrok chłopaka.Jego serce zamarło.Nigdy,w całym swoim beznadziejnym życiu nie widział piękniejszych oczu.One nie były niebieskie,nie miały odcienia oceanu,fiołków ani nawet cholernego nieba.One były jak szafir,najprawdziwszy szafir.Czas się zatrzymał.Nie miał pojęcia co jego ciało wyprawia i dlaczego odmawia posłuszeństwa.W ciągu tych kilku sekund zapomniał jak się oddycha.Wziął zatem głęboki wdech zmuszając swoje szare komórki do jakiegokolwiek działania.
-Odwróć głowę-rozkazał.
Brunet zmarszczył czoło.
-Wiem dlaczego twój organizm tak zareagował i czując jak bardzo przeraża cię wkłucie,dobrze radzę odwróć głowę.
Chłopak o dziwo wykonał polecenia,zaciskając zęby w momencie ukłucia.John podłączył kroplówkę i zamyślił się.Łatwo poszło,za łatwo.
-Domyślam się również co brałeś i jeśli choć trochę zależy ci na życiu przestaniesz,ale...z własnego doświadczenia wiem,że życie potrafi dać niezłego kopa w tyłek i...próbuje powiedzieć że cię nie potępiam-uśmiechnął się John podając lekarstwo.Brunet patrzył pustym wzrokiem w ścianę ,nie odzywając ani słowem.Nie chciał też przyjąć antybiotyku,więc John usiadł na krześle i czekał.Nie miał zielonego pojęcia czemu to robi.Równie dobrze mógłby wmusić w niego te tabletki i odesłać na odwyk.Ale coś podpowiadało mu że chłopak wiele razy był właśnie tak traktowany.A zachowanie innych lekarzy nie pozostawiało złudzeń.Za każdym razem katalogowali bruneta w folderze narkoman i odsyłali do psychiatry.Tak po prostu było najłatwiej.A John nigdy nie szedł na łatwiznę.Kochał wyzwania,a jedno z nich leży właśnie na łóżku.Po godzinie pacjent ocknął się wpatrując w Watsona.
-Nie nazwałeś mnie ćpunem.
No i miał rację.Lekarze w tym szpitalu to idioci.
-Bo nim nie jesteś.-odpowiedział szczerze.Uważał,że brunet robi to z jakiegoś konkretnego powodu,albo ktoś go zmusza.A może był po prostu za miękki i powinien jasno oceniać sytuację.Przedawkował kokainę-ćpun.Siedemnastolatka w ciąży-dziwka.Nie,nie...on tak nie potrafił.
-To kim jestem?-wyszeptał pacjent wbijając swoje lodowate spojrzenie w mężczyznę.
-Konsumentem-oznajmił bez zastanowienia-Bierzesz tylko wtedy kiedy musisz,kiedy wszystko się wali a cały świat jest przeciwko tobie.Robisz to ,bo nie widzisz innego wyjścia.Być może go nie ma albo go nie dostrzegasz.Nie masz nikogo kto by powiedział ci co jest dobre a co złe.Kto by sprowadził cię z powrotem na odpowiednią ścieżkę.-zmrużył oczy-Pokuszę się o stwierdzenie,że szukasz kogoś takiego.
Szafirowe oczy zabłysły.Chłopak był pełen podziwu.Pierwszy raz ktoś wywarł na nim takie wrażenie.To niespodziewane i bardzo przyjemne uczucie.Watson jakby otrząsnął się  z transu.Dlaczego to powiedziałeś?! Co ci strzeliło do głowy?! To tylko pacjent!? Co ty wyprawiasz?! Uzna cię za wariata..kolejny.
-Całkiem niezła dedukcja,doktorku.
-Nie..to było niewłaściwe.Nie to powinieneś usłyszeć od lekarza.-potrząsnął głową blondyn.
Chłopak zachichotał.
-Prawda,ale..-ściszył głos-zostanie to między nami.Już sam fakt,że siedzisz tutaj od ponad godziny i ani razu nie wydarłeś na mnie wyzywając od ćpunów i świrów wyróżnia cię,więc nie waż mi się myśleć źle o sobie.
Watson gwałtownie podniósł głowę.
-Alee...-wyjąkał.
-Spokojnie nie jestem nienormalny,po prostu od czasu do czasu czytam ludziom w myślach.Hm...na przykład już wiem o tobie dosyć sporo-ponownie wbił wzrok w doktora-Wróciłeś z wojny,zgaduje że w Afganistanie,chciałeś się wykazać albo jesteś idiotą..stawiam na to pierwsze...zostałeś postrzelony w ramię dokładniej w lewę,kulejesz ale dlatego że mam popieprzony mózg,który nie do końca orientuje się w swoich funkcjach, to jest twój pierwszy dzień jako stażysta,już zdążyłeś znienawidzić swojego szefa i chętnie byś mu przyłożył -zdradza to twoja prawa dłoń, uwielbiasz kruche ciasteczka ale nienawidzisz sernika iii domyślam się że nie mieszkasz sam,chyba dziewczyna..nie...nie mój błąd,to twoja narzeczona,tylko imienia nie znam chociaż stawiam na Lucy.
Chłopak wydusił to z siebie na jednym oddechu ,ani razu nie przerywając.Odchrząknął spuszczając głowę.
-Ok,trochę przesadziłem...jeśli cię to urazi..-przerwał mu podniecony głos lekarza.
-To było niesamowite!!! Matko boska,ty się tylko na mnie spojrzałeś!! Jedno spojrzenie i wiesz więcej niż moja matka..Jesteś genialny!!!
Brunet lekko się uśmiechnął.
-Zaczynam myśleć ,ze jesteś kosmitą.Ludzie tak nie mówią.
-A co mówią?
-Spieprzaj i dają mi w pysk.
Watson zaśmiał się.
-Och,przykro mi,ale jestem prostym facetem i jedynie odłączą od ciebie kroplówkę.Nie obrazisz się,prawda.
-Jestem rozczarowany-dodał chłopak udając poważną minę.Watson dopiero teraz zauważył ,że tabletki zniknęły.Odetchnął z ulgą.Nie miał pojęcia dlaczego lekarze tak zareagowali na pojawienie się chłopaka.
Było to co najmniej dziwne.
-Jak się nazywasz?-spytał John zawieszając stetoskop na szyi.
-Wydedukuj,doktorku-wyszeptał brunet głosem który zmiękczał kolana.
-Zgoda,ale najpierw idę oświecić mojego szefa,ze właśnie stracił pracę po czym chyba mu przywalę.

poniedziałek, 8 lutego 2016

Piosenka jako inspiracja.

Już dawno myślałam nad napisaniem tego typu fanfika. Potrzebowałam tylko zapalnika,bodźca, a on pojawił się jak grom z jasnego nieba.Piosenka,która mnie oczarowała i zmusiła dłonie do pisania.

"This one for you" Jacob Miller


Chciałbym być niewidomy
Nie musiałbym wtedy widzieć
Słonecznego blasku, który Cię otacza
Sposób w jaki utknęła, żeby Cię wyzwolić
Nigdy nie wiesz do kiedy to się skończy
Jak uczucie pokaże
Jak Twoje zamarznięte serce płonie
A z moich oczu nagle płyną łzy

Więc kochanie, ja wiem i Ty wiesz
Jestem dla Ciebie jedyny
Kochanie, Ja wiem i Ty wiesz
Ponieważ znam Cię na wskroś
Kochanie, Ja wiem i Ty wiesz
Jestem dla Ciebie jedyny

Skarbie, czy nadal potrafisz mnie kochać?
Chciałbym iść dalej
Pragnę byś był kochany i żył w spokoju
Ale od kiedy odszedłeś skarbie
Wspomnienia są nadal zaprawione kroplą goryczy
Jeśli miłość jest wojną, to ja jestem żołnierzem
Który marzy o tym aby wrócić do domu
Twoje zamarznięte serce płonie
A z moich oczu nagle płyną łzy.

Więc kochanie, ja wiem i Ty wiesz
Jestem dla Ciebie jedyny
Kochanie, Ja wiem i Ty wiesz
Ponieważ znam Cię na wskroś
Kochanie, Ja wiem i Ty wiesz
Jestem dla Ciebie jedyny
Czy nadal potrafisz mnie kochać?

Czy czujesz jak niebo płacze
Kiedy upadam na kuchenną podłogę?

Czy widzisz, że światła blakną
Kiedy czekam na Twój telefon?

Czy słyszysz mnie wołającego
I pukającego do Twoich drzwi?

Czy możesz powiedzieć że nadal mnie kochasz
Chociaż odrobinę więcej? Chociaż odrobinę więcej?

Więc kochanie, ja wiem i Ty wiesz
Jestem dla Ciebie jedyny
Kochanie, Ja wiem i Ty wiesz
Ponieważ znam Cię na wskroś
Kochanie, Ja wiem i Ty wiesz
Jestem dla Ciebie jedyny
Czy nadal potrafisz mnie kochać?

Tutaj macie link do angielskiego tekstu.Wstawiłam tłumaczenie by łatwiej było zrozumieć słowa utworu
http://www.tekstowo.pl/piosenka,jacob_miller__matt_naylor__steven_stern,this_one_for_you.html

niedziela, 7 lutego 2016

Prolog.

Tej nocy niebo rozświetlało milion migoczących punkcików.Powietrze było chłodne i rześkie,lekki wiaterek poruszał gałęziami drzew.Na balkonie oparty o barierkę stał mężczyzna w krótkich blond włosach.Uśmiechnął się wspominając ostatnie lata,które przeplatały te złe i te dobre chwile.Nigdy,przenigdy nie pomyślałby że los wystawi go na taką próbę.Wiele razy narażał się na niebezpieczeństwo,cienka linia oddzielała jego życie od śmierci ale było warto.I pomimo tych złych momentów niczego by nie zmienił,gdyż te zdarzenia go ukształtowały.A raczej sprawca tych zdarzeń.Oczywiście po powrocie z Afganistanu mógł zaszyć się w jakimś małym mieszkaniu,pracować w pobliskiej przychodni albo po prostu wrócić do rodziców,ale był człowiekiem ambitnym.A widząc ile zła i śmierci jest na tym świecie,postanowił z nim walczyć.Nagle poczuł obejmujące go ramiona i krótki całus w policzek.
-Jest zimno,wejdź do środka-szepnął mężczyzna o szafirowych oczach wtulając się w szyję partnera.
-Jeszcze chwila,taki piękny widok.
-Prawda-zamyślił się ciemnowłosy po chwili dodając:Tak jak wtedy...
Blondyn odwrócił się by spojrzeć na (byłego) przyjaciela.Ogarnął czarne włosy z jego czoła,delikatnie wodząc palcami po poliku.Mężczyzna pod wpływem pieszczoty lekko westchnął.Po ciężkim dniu pracy taka niewinna rzecz stawiał go na nogi.Pozwalała zamknąć pałac pamięci a wypełniała go miłością jaką czuł do Johna.Nie potrafił tego zdefiniować.Gdy ktoś pytał go co sądzi o miłości za każdym razem odpowiadał jednym słowem:John.Bo to właśnie on uratował go gdy upadał,to on wyciągnął rękę i nie pozwolił spaść.To on był przyczyną wszystkich zmian w jego dotychczasowym życiu.Nie sądził,że tak bardzo można kochać.Na widok Watsona serce przyspieszało,myśli zwalniały a nogi kierowały w jego stronę.Było to tak naturalne,że Sherlock nie zastanawiał się ani chwilę.Po prostu płynął.
-Dzwonił Mycroft, pytał czy na pewno jesteś czysty-powiedział John przyciskając czoło do czoła Holmesa-odpowiedziałem,że tak,bo jesteś,prawda?
-Oczywiście.
-To dobrze,koniec z tym świństwem-rzekł chcąc pocałować mężczyznę.Zatrzymał go palec na jego ustach.
-Nie do końca...-zaczął jąkając się.
-Słucham!!??!! Matko,powiedz że to nie prawda.Co brałeś??!!Od czego się tym razem uzależniłeś??!!-krzyczał John machając rękami na wszystkie strony.Sherlock tylko lekko się uśmiechnął,oczy mu zabłysły,chwycił twarz Watsona i wyszeptał tuż przy jego ustach.
-Od ciebie.
John słysząc to zaśmiał się i dosłownie rzucił na partnera nie pozwalając mu odetchnąć przez całą noc.