środa, 17 lutego 2016

Dwa oblicza.

Blondyn przekręcał się z boku na bok.Nie mógł zasnąć,a gdy poczuł dłoń Lucy na plecach gwałtownie podniósł się z łóżka i pobiegł do kuchni. Wyciągnął dzbanek wody z lodówki trzaskając drzwiami.Wziął łyka zimnego napoju z hukiem odstawiając szklankę na blat.Potarł twarz dłońmi jednocześnie kopiąc krzesło.
-Kochanie,co ci jest ?!-spytała zaniepokojona kobieta podchodząc do mężczyzny.Gdy chciała go objąć ,odepchnął ją i wybiegł z mieszkania.Nie odwracając się ani razu za siebie doszedł do parku.Usiadł na jednej z ławek odpalając papierosa.Już dawno miał rzucić,ale teraz nie miało to najmniejszego znaczenia.Uniósł głowę do góry wypuszczając obłok dymu.Przymknął oczy.Kim ja jestem? Nie pozwalam się dotknąć mojej narzeczonej!! Kretyn i dupek.Zacisnął dłoń na brzegu siedzeniu,wbijając paznokcie w drewno.Ze złości chciało mu się krzyczeć,wszystko się w nim gotowało.Zmienił się,wrócił do kraju by ratować ludzi.I po co to wszystko? Dlaczego nie jest szczęśliwy.Ma dom,rodzinę,piękną narzeczoną ,dobrą pracę. Co się z tobą do cholery dzieje??!! Nie powstrzymał się i najgłośniej jak potrafił krzyknął wyrzucając gniew na zewnątrz.
-Och,wrócił nasz stary Johnny,witaj z powrotem.-poklepał go po plecach mężczyzna w czarnym wyprasowanym garniturze ze spojrzeniem które nie przyjmowało odmowy.
-Spierdalaj-rzucił Watson idąc w kierunku mostu.Jeszcze jego tu brakowało.Po tym co stało się w Afganistanie zerwał z nim wszelkie kontakty i chciał by tak pozostało.Zatrzymał się na metalowym moście oddychając głęboko.Przeszłość minęła, nie chciał do niej wracać,Zbyt bardzo by to bolało.
-Mam robotę,małą,niedaleko centrum ,w sam raz dla ciebie.
John prychnął ,zapalając kolejnego szluga.
-Nie rozumiesz słowa Spierdalaj,mam ci to na czole wypalić.Skończyłem z tym.
-Ale to nie skończyło z tobą.Sam widzisz co się dzieje.Nie wytrzymujesz życia w małym ciasnym mieszkanku,z idealną kobietą u boku.To cię wykańcza,musisz się rozerwać.A to idealny sposób.-powiedział brunet bawiąc się zapalniczką. Watson zacisnął zęby,bo doskonale wiedział że Jim ma rację.Potrzebował adrenaliny,dreszczu,pragnął się bać,czuć że wszystko zależy od jego ruchu.Na wojnie nie był tylko lekarzem,jak wszyscy myśleli.Był snajperem.Praca w sam raz dla niego.Skupienie.odwaga,samotność,samowystarczalność.Te właśnie cechy posiadał.Przez trzy lata pracował dla Jima Moriartego,który przez wzgląd na swoją wątpliwą reputację musiał działać w ukryciu.John szybko stał się jego asem w rękawie.Był najlepszym snajperem w historii tej wojny, jak nie wszystkich bitew stoczonych na tym świecie.Jednak nie ukończył swojego ostatniego zadania i sam się zwolnił.Zapomniał najwyraźniej że Jim na coś takiego nie pozwala.
-Kiedy i gdzie?-sam nie wierzył,że to powiedział.Przecież po to właśnie wrócił do Londynu, by już nigdy nie dotknąć karabinu.Z drugiej strony jedna mała akcja pod osłoną nocy może okazać się lekarstwem na depresję.Wziął namiary od Moriartego po czym nie wrócił do domu.Nie miał ochoty rozmawiać z narzeczoną.Wysłał jej tylko sms'y i wszedł do szpitala.Ubrał kilt,założył stetoskop na szyję i kupił kawę w barze na holu.
-Doktor tak szybko dzisiaj? Jest piąta rano.-zauważyła pielęgniarka przeglądająca dokumentację.
-Tak,wiem,ale mam jeszcze kilka spraw do załatwienia-skłamał blondyn wyrzucają kubek do kosza.
-Aaa chodzi o tego chłopaka spod 12,dalej go nie znaleźli??
Watson otworzył szerzej oczy próbując przetrawić tę informację.Przecież w tej sali leży..
-Słucham?!
Pielęgniarka spojrzała na niego zdziwiona.
-Nie powiedzieli panu,jakieś trzy godziny temu z oddziału zniknął ten brunet po wycięciu wyrostka.Ochroniarze przeszukali cały szpital i nic ,jakby rozpłynął się w powietrzu.Na szczęście w południe sprawdziłam opatrunek i rana już się goi.
Blondyn przejechał palcami po włosach zastanawiając się co się stało.Dlaczego chłopak tak nagle zniknął? Po chwili namysłu pobiegł do ochroniarzy którzy w pokoju mieli monitoring.Niestety po obejrzeniu kaset nic nowego się nie dowiedział.Do sali w ciągu dnia wchodziła jedynie pielęgniarka,a około godziny 18 padła kamera w jego pokoju.Świetnie.Przed rozpoczęciem dyżuru wślizgnął się do jego sali.Wciąż w powietrzu unosił się specyficzny zapach pasujący tylko do bruneta.John usiadł na łóżku przejeżdżając dłonią po pościeli. Ogarnij się. Nie wiedział czemu to robi,dlaczego w ogóle tu wszedł.Miał świadomość że chłopak w końcu opuści szpital,ale nie sądził że tak to na niego wpłynie.Jakiś czas temu zauważył niewielką zmianę w ich znajomości.Potrafił godzinami przesiadywać i słuchać opowiadań przyjaciela.Z radością przychodził do pracy,a kiedy wychodził żałował że doba trwa tak krótko.Gdyby pisali sms czuł dziwnie przyjemne uczucie w okolicach żołądkach.Zdawał sobie sprawę ,że idzie to w złym kierunku,ale był tak szczęśliwy że tego nie zauważał.Chwila,byłem..szczęśliwy.Nie,to niemożliwe. Rzeczywiście w towarzystwie pacjenta uśmiechał się częściej,dzięki niemu przestał używać laski do podpierania,dzień nie dłużył się tak straszliwie.Można to chyba nazwać przyjaźnią,prawda? Chwilę później go olśniło i chwycił telefon.
Gdzie się podziewasz?Twój lekarz nie zezwolił na opuszczenie oddziału.
Wysłał wiadomość,prychając na swoje ręce które lekko zadrżały z podniecenia.
-Doktorze,pacjenci do Pana-zawołał Tania po czym John wziął głęboki wdech i ruszył do pracy.
Dzień był wyjątkowo ciężki.Na głównej drodze zderzyły się ze sobą dwa samochody osobowe  i autobus ze szkolną wycieczką.Tłum,małych, płaczących dzieci wypełnił całą przychodnię,Obrażenia nie były wielkie,ale takie dziecko wpada w histerię widząc strzykawkę.Zresztą tak samo jak ich rodzice.Watson nie pamiętał juz ile razy powtórzył zdanie,że wszystko z synem/córką w porządku.Wystarczy plaster i kontrola za dwa dni.Gdy pomieszczenie opustoszało,ściągnął rękawiczki,ochlapał twarz lodowatą wodą i sprawdził telefon.Zero wiadomości.Westchnął,założył skórzaną kurtkę i wyszedł tylnymi drzwiami.Po paru minutach znalazł się przy opuszczonej kamienicy.To tutaj trzymał swoją broń.Z innej nie strzelał.Miał zasady.Gdy w końcu udało mu się wyciągnąć walizkę z szafy w mieszkaniu dawnego kumpla który urządził sobie niezłą imprezę z udziałem tuzina półnagich striptizerek wsiadł w służbowy samochód i skierował się na zachód.Wszedł na dach wysokiego budynku,rozłożył sprzęt ,sprawdzając każdą część bardzo dokładnie.Ustawił karabin ,jeszcze raz czytając dane.
Baker Street 221B ,trzecie okno od góry.
Włożył rękawiczki,wypluł gumę i spojrzał w celownik ustawiając broń do strzału.Poczekał chwilę aż obiekt znajdzie się przy oknie by oddać jeden celny strzał.Gdy to się stało,serce mu stanęło a on cały znieruchomiał.Brunet w kręconych włosach poprawił koszulę po czym chwycił skrzypce.
To niemożliwe.To niemożliwe.To niemożliwe.-krzyczały jego myśli.Miał wrażenie że mdleje.Stracił grunt pod nogami.Właśnie z tego powodu zrezygnował z dalszej współpracy z Jimem.Bał się jakby przeczuwał że kiedyś zdarzy się taka sytuacja.Wiele razy zabijał ,kobiety,dzieci,ale nigdy żadnej ofiary nie znał osobiście i tak było najlepiej.A teraz miałby strzelić do przyjaciela?? Do osoby przy której czuł się inaczej,czuł się sobą.Wpadł w panikę,ręce zaczęły mu się trząść,a oczy zaszły łzami.Odchrząknął po czym strzelił,uciekając ,słysząc w oddali syreny policyjne.

Odezwij się. GL
Co się z tobą dzieje? GL
Do jasnej cholery odbierz ten pieprzony telefon? GL
Za parę minut uznam cię za zaginionego i wyślę całą brygadę. GL
Naprawdę świetnie się bawisz ,co? Dupek. GL.
Po przeczytaniu wszystkich wiadomości rzucił telefonem o ścianę patrząc jak jego kawałki lecą we wszystkie strony.Po "akcji" zameldował się w hotelu na samym końcu miasta,chcąc najzwyczajniej w świecie uciec.Tak,John Watson ucieka.Skulił się na łóżku z trudem powstrzymując łzy.Nie tak miało wyglądać jego życie.Miał ożenić się z Lucy,zamieszkać z nią w pięknym domu za Londynem,mieć z nią gromadkę dzieci i patrzeć jak dorastają i przejmują jego własny szpital.A zamiast tego leży na śmierdzącym materacu w obskurnym hoteliku za miastem bo nie zabił swojego przyjaciela.Nie potrafił tego zrobić,nie był w stanie nacisnąć spustu.W końcu odezwał się rozum który podpowiadał że jeśli tego nie zrobi Jim nie da mu spokoju i prędzej czy później wypruje z niego flaki.Nie raz widział co Moriarty robił z "nieposłusznymi" pracownikami.Zamknął oczy po czym rozpłakał się jak małe dziecko.Tak bardzo się nienawidził.Za to że nie zginął na tej cholernej wojnie,za to że wrócił tutaj,za to że poznał Lucy ,za to że zgodził się na tę akcję.Ale najbardziej nienawidził się za wpuszczenie do głowy bruneta o szafirowych oczach.Wszystko zaczęło się pieprzyć kiedy go poznał,albo wszystko wracało na dobre tory.Można to różnie interpretować.John Watson posiadał dwie osobowości.Jedna to odpowiedzialnym i empatyczny lekarz,który ma śliczną narzeczoną i wspaniałą pracę.Druga to żołnierz,pracujący czasem jako snajper dla przestępcy,odważny,silny i samowystarczalny mężczyzna który gardzi schematami i planami.Który pragnie wolności i spontaniczności.Tę pierwszą wersję siebie pokazywał na co dzień społeczeństwu,gdyż tego właśnie oczekiwali.A tę drugą chował głęboko w podświadomości,z całych sił powstrzymując by nie ujawniła się.Nie był do końca pewien którą wolał bardziej.Bo w każdej czuł się dobrze.Przetarł oczy i wlał w siebie pół butelki whiskey.Nagle zadzwonił telefon.
-Jebcie się.-wrzasnął jednocześnie zanosząc śmiechem.Telefon dzwonił i dzwonił,jednak Watson ignorował go śmiejąc się coraz głośniej.Pod wieczór drzwi do jego pokoju z hukiem uderzyły o podłogę a w progu stanął Greg.
-Chryste,coś ty z sobą zrobił?-podbiegł do niego próbując ocucić.
-Heh,ślicznie wyglądasz-wychrypiał John opierając się o inspektora.
-Tak..tak a teraz podnieś ładnie nóżki bo zabieram cię stąd.
-Suuperrr-wyjąkał blondyn szczerząc się jak idiota.
Gdy się ocknął nie miał pojęcia gdzie jest.Białe ściany,pościel,kryształowy żyrandol,długie nieskazitelne zasłony. Co to kurwa jest? Przetarł oczy ,oddychając ciężko i złapał się za głowę która jasno dawała do zrozumienia jak bardzo się wczoraj nawalił.Pamiętał tylko jak wchodzi do hotelu a potem jak Lestrade pakuje go do auta.Wstał po czym usiadł.Równowaga niestety nie chciała z nim współpracować.Opróżnił cały dzbanek zimnej wody po czym chwiejnym krokiem podszedł do okna.Zasłonił oczy przed słońcem zauważając jedynie ogromny ogród z wielkimi drzewami i kolorowymi kwiatami rosnącymi dosłownie wszędzie.Gdzie ja jestem?
-Panienka już wstała-zażartował Greg trzymając tacę ze śniadaniem.Postawił ją na łóżku po czym nadal śmiejąc się otworzył drugie okno.
-Ja...gdzie tak w ogóle jestem?
-W miejscu w którym dojdziesz do siebie i przemyślisz parę spraw,a my pomożemy ci wrócić do rzeczywistości-powiedział odwracając się do niego.Uśmiech znikł z twarzy inspektora.
-Jestem wściekły ,nawet nie wiesz jak bardzo.Obiecałeś mi John,ze z tym skończysz i co? Znowu bawisz się w superbohatera i latasz z karabinem po dachach.Mogli cię zobaczyć,wiesz?! A wtedy poszedłbyś siedzieć , a ja nie mógłbym nic na to poradzić! Ogarnij się człowieku.-krzyknął wychodząc z pokoju.Blondyn wiedział że przyjaciel ma rację.Był taki głupi,sądził że ten jeden mały wyskok rozwiąże parę problemów a zamiast tego dołożył jeszcze więcej.Zjadł pożywne śniadanie,ubrał się w czyste i pachnące ciuchy i z ciekawością zszedł na dół.Po drodze minął rząd wspaniałych obrazów,dokładniej mówiąc portretów.Poczuł się jak galerii sztuki.Cały hol był taki czysty,nieskazitelny z długim dywanem i złotymi schodami.W salonie siedział Greg pijąc herbatę,a obok niego wysoki,chudy mężczyzna ubrany w czarne spodnie od dresu i szarą koszulkę.Miał wrażenie że skądś go zna.
-Och,witaj Johnie,dużo o tobie słyszałem.Tak wiem..zazwyczaj mam na sobie garnitur,ale dzisiaj niedziela więc pozwoliłem sobie na ten strój.-powiedział mężczyzna głosem tak przyjemnym że Watson od razu go polubił.Usiadł z nimi przy stole oczarowany,domem,jego właścicielem i..wtedy skojarzył fakty.To Mycroft Holmes, polityk,prawa ręka królowej który od czasu do czasu zajmuje się sprawami MI6 pomagając Lestradowi. No i są parą.
-W końcu udało mi się poznać "pana z limuzyny"-rzucił Watson opierając łokcie o blat.
-Tak to właśnie ja-powiedział Mycroft uśmiechając się ciepło.
-Ja..chciałbym przeprosić za to co...
-Spokojnie,on wszystko wie-zaczął Greg-Gdy się poznaliśmy i opowiedziałeś mi o Jimie,przekazałem te informacje Mycroftowi który od razu zajął się sprawą.Wiesz,że Moriarty jest poszukiwany od pięciu lat? Też nie wiedziałem,ale wcale nie byłem zdziwiony.A co do wczorajszej nocy...oficjalnie zostałeś porwany przez gang który naszpikował cię narkotykami i zostawił w melinie.Musiałem coś przekazać szefowi,więc dobrze by było gdybyś miał podobną wersję zdarzeń.
-Nie wiem jak ci dziękować-podkreślił John-Prawda,pogubiłem się trochę i myślałem że poradzę sobie z tym.
-Pamiętaj,że nie jesteś sam-dodał Mycroft po czym wstał od stołu i pobiegł na górę.Greg widząc minę blondyna oznajmił:
-Jedzie do biura, a my zbieramy się na komisariat,musisz opowiedzieć szefowi jak to się stało i takie tam.
Po godzinie siedzieli w siedzibie Scotland Yardu,gdzie blondyn opowiedział przerażającą historie jego porwania.Naczelnik spisał zeznania i z uśmiechem na twarzy powiedział,że postarają się jak najszybciej dorwać ten gang.Pewnie.. 
-A co zrobimy z tym gangiem skoro on nie istnieje?-szepnął blondyn podczas gdy Lestrade wypełniał dokumenty.
-My nic,policja umorzy dochodzenie i dostaniesz oficjalne przeprosiny na piśmie-uśmiechnął się Greg
-Tyle dla mnie ryzykujesz ,dziękuję.
-Bez przesady,ty też mi nie raz pomogłeś.A teraz uważał bo idzie w nasza stronę Sally.
John odwrócił się i ujrzał przed sobą Sally Donovan,ciemnoskórą policjantką sypiającą z naczelnikiem która zasady moralne ma głęboko w poważaniu.Żołnierz poznał ją niedawno w barze gdzie piła piwo z naczelnikiem wmawiając wszystkim dookoła że to spotkanie służbowe.Nie lubił jej.
-Johnuś, współczuję ci,pewnie jeszcze jesteś pod wpływem,może jedź do domu?-zaproponowała nie ukrywając chytrego uśmiechu.
-Sally,zajmij się pracą, a słyszałem że masz jej sporo,ostatnio się nie przykładasz-rzucił Greg wciskając jej plik dokumentów.Kobieta prychnęła i odeszła do swojego biura.
-Pacjent nie odpisał?-zapytał Greg czytając akta.Blondyn opowiedział mu dzisiaj rano o tej dość dziwnej sytuacji,ciesząc się że w końcu może to komuś powiedzieć. Poczuł się tak lekko,jakby kamień spadł mu z serca.
-Nie.-odpowiedział John spuszczając głowę.Czuł się dziwnie samotny.Jakby utracił cząstkę siebie.Brakowało mu tego niskiego głosu,ciemnych loków...ale gdy przypomniał sobie moment w którym ten sam facet pojawił się na jego celowniku robiło mu się niedobrze.Może to i lepiej że nie mają kontaktu.Nie potrafiłby spojrzeć mu w oczy po tym wszystkim.Pomimo iż ten nie był niczego świadomy.
-O,idzie nasz zbawca.-powiedział Greg oddychając z ulgą.
-Ten Sherlock?
-Tak,miał pojawić się wcześniej,ale ostatnio miał operację wyrostka więc to go usprawiedliwia.
Watson o mało nie opluł się kawą.
-Słucham??!!
W tej samej chwili do gabinetu wszedł wysoki mężczyzna w długim płaszczu z telefonem w ręku.Przeczesał swoją bujną czuprynę i spojrzał na blondyna.Na jego twarzy pojawiło się spore zdziwienie i można powiedzieć że nawet lekkie przerażenie.Zaschło mu w gardle a oddech znacznie przyspieszył.
-Doktorek?


2 komentarze:

  1. Co tu się dzieje. Co tu się dzieje. Co tu się dzieje. Jak mogłaś zakończyć w takim momencie?! XDD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. <3 Uwielbiam kończyć w takim momencie,zwiększa niecierpliwość <3

      Usuń