Huk.Strzał.Wybuch.
Te trzy zwykłe słowa idealnie opisywały jego koszmary.Za każdym razem budził się z krzykiem,cały zlany potem.A wszystko zaczęło się w dniu,w którym podjął decyzję o wyjeździe.Rodzice wiele razy starali się wybić ten pomysł z głowy,jednak na próżno.John Watson wiedział czego chce.A wtedy pragnął śmierci.Sądził nawet że to zbyt łagodna kara dla takiego człowieka jak on.Za takie czyny powinno się cierpieć przez wieczność.I rzeczywiście wojna okazała się mordęgą,ale nie zginął został tylko ranny.Dokładnie w lewe ramię.A więc wściekły bez dalszych chęci do życia wrócił do Londynu -kloaki nieudaczników i krętaczy.Mieszkał przez pewien czas z rodzicami ograniczając wymianę słów do "Witajcie" i "Dobranoc". Aż pewnego dnia spotkał ładną blondynkę o niebieskich oczach,która ku jego zdziwieniu poprosiła o kolejne spotkanie.Nie mógł uwierzyć ,że w ogóle zwróciła na niego uwagę,na marnego żołnierzyka potrzebującego laski do podpierania.Po trzech miesiącach zamieszkali razem w małym mieszkanku niedaleko centrum.Lucy była miłą,porządną i uczciwą kobietą,znaczy tak się na początku wydawało.Gdy zamieszkali razem zaczęła pokazywać swoje prawdziwe oblicze.Zmieniła się w kapryśną,narzekającą na wszystko babę,która tylko dlatego że jest sekretarką ministra spraw zagranicznych uważa się za lepszą od innych.Jednak John tego nie zauważał a czasami po prostu udawał,że nie widzi.Przerażała go myśl bycia samotnym,a Lucy pomimo swoich wad wpuściła go do swojego życia za co będzie jej już zawsze wdzięczny.Twierdził,że za swoje grzechy musi teraz odpokutować,a to nie była wcale taka najgorsza kara.Pewnej majowej nocy znów obudził się z krzykiem i po kilku głębokich oddechach wstał do kuchni po szklankę wody.Usiadł przy stole pocierając twarz dłońmi.Nagle usłyszał przekręcany zamek w drzwiach i do mieszkania weszła Lucy.
-Znowu...mówiłam ci żebyś zrezygnował z tych spotkań u terapeutki,mieszają ci tylko w głowie a w ogóle nie pomagają.-powiedziała wbiegając do łazienki.
-Skąd wiesz...-mruknął pod nosem blondyn wracając do łóżka.Lucy się myliła.Podczas sesji mógł opowiedzieć o wszystkim co go denerwuje bądź drażni. A kobieta zawsze chętnie go słuchała,ani razu nie przerywała.Dziękował jej za to.Rano zjadł śniadanie i pobiegł na spotkanie z przyjacielem.Bar u Angela znajdował się zaledwie kilka ulic od jego domu,więc spacerkiem ruszył przed siebie.Po drodze minął kilka całujących się,trzymających za rękę,uśmiechających się do siebie słodko par.Tak bardzo im tego zazdrościł.Czy kochał Lucy?To było dość trudne pytanie,bo nie miał pojęcia.Na początku był nią zauroczony,dziękował losowi że ich drogi się spotkały,lecz później wspólne mieszkanie i podporządkowanie się pewnemu schematowi -to wszystko zadziało się tak szybko,że zaczął się gubić w rzeczywistości.Zresztą do tej pory nie wierzył,że jakakolwiek kobieta mogłaby go pokochać.I nie miał tutaj na myśli maślanych oczu czy tych wszystkich romantycznych gestów.Pragnął tej prawdziwej miłości,serca walącego jak młot,tej troski o siebie nawzajem,tego poczucia bezpieczeństwa i deklaracji że nigdy za żadne skarby nie rozstaną się.Że już na zawsze pozostaną jednością.Zaśmiał się z własnych myśli,bo doskonale wiedział że coś takiego nie istnieje.To tylko bajka którą wpaja się małym dzieciom nie znającym świata,by myślały że wystarczy spojrzeć na drugą osobę i od razu ma się pewność że to ta jedyna.Bujda.Przywitał się z Angelem po czym zajął miejsce tam gdzie zawsze, przy oknie.Chwilę później do stolika przysiadł się mężczyzna w czarnym płaszczu i odznaką w dłoni.
-Witaj John,przepraszam za spóźnienie,ale....zresztą-machnął ręką-i tak się domyślasz.
-Co tym razem wymyślił?-zapytał Watson biorąc łyk kawy.
-Że tę młodą lekarkę zabił jeden z jej kochanków,ponieważ znalazł w jej sypialni złotą obrączkę,a nic nie wiedział o tym że jest mężatką-wybąkał inspektor na jednym wydechu.Mężczyźni poznali się w barze obok kiedy John dopiero co wrócił do miasta.Zaczęli rozmawiać i tak nawiązała się ich znajomość.Greg Lestrade był jednym z najlepszych inspektorów co potwierdzał swoją ciężką pracą.Zostawał na nocne zmiany,brał papierkową robotę,praktycznie nie opuszczał komisariatu.No chyba,że podjechała czarna limuzyna z flagą Wielkiej Brytanii.Wtedy zostawiał wszystko i wsiadał do samochodu. Lestrade opowiadał przyjacielowi co nieco o detektywie konsultancie ,którego zatrudnił 4 lata temu.W pewnym sensie on sam się zatrudnił,gdyż odmowy nie przyjmował do wiadomości.Policjant już dawno by go zwolnił za jego zachowanie,narcystyczną osobowość oraz wprowadzanie chaosu wszędzie gdzie się tylko pojawiał.Ale był jeden mały szczegół,który odciągał mężczyznę od podjęcia tej decyzji.Sherlock Holmes uratował więcej istnień niż cały Scotland Yard.Więc musieli go jakoś tolerować.John,po wysłuchaniu kilku historyjek stwierdził że ten człowiek musi być niesamowity.Po jednym spojrzeniu wie o tobie więcej niż ty sam.Niesamowite.Jednak Gregowi tego nie mówił,nie chciał znów przez godzinę słuchać ostrzeżeń przyjaciela.Znał je wszystkie na pamięć.
-Oczywiście pokłócił się z kim tylko mógł,prawda-powiedział Watson udając totalnie niezainteresowanego.
Greg zaśmiał się.
-A jakżeby inaczej,musiałem go przytrzymywać żeby nie rzucił się na Andersona-potarł czoło i westchnął-Nienawidzę go a jednocześnie nie wyobrażam żeby z nami nie pracował.Co za ironia!-sięgnął do kieszeni po telefon,po czym gwałtownie wciągnął powietrze przez nos.
-Co się stało?-spytał John otwierając szerzej oczy.Uwielbiał ten nagły przypływ adrenaliny,krew buzującą w żyłach.Mocniej zacisnął dłoń na oparciu krzesła.
-Nie,spokojnie..wychodzi na to,że Holmes miał rację.Ale kiedy on jej nie miał?!
Doktor przymknął oczy.Miał nadzieję,że może jakaś interesująca sprawa do której by się przydał.Marzył o walce,o strachu,tak..on chciał się bać,bo tylko wtedy czuł że żyje.Ciarki na plecach,dreszcz podniecenia tak bardzo mu tego brakowało.Greg nie raz składał mu propozycję pracy,jednak John pomimo ogromnego pragnienia musiał odmawiać.Z jego przeszłością,nikt przy zdrowych zmysłach nie wpuściłby go na komisariat jako policjanta ,a raczej jako przestępcę.Wolał nie ryzykować.Pożegnał się z przyjacielem i ruszył w kierunku szpitala,w którym miał odbywać się jego staż.Po powrocie z Afganistanu i po tym wszystkim co zrobił zrozumiał,że jego powołaniem jest medycyna.Pragnął ratować ludzi,chronić ich życie przed złem,czasem przed nim samym.Chciał w ten sposób odpłacić swoje winy.Myślał że wtedy uwolni się od koszmarów, bo będzie pomagał społeczeństwu,będzie użyteczny i potrzebny.Po przekroczeniu progu budynku uderzył go zapach sterylności,chemikaliów i bóg wie czego jeszcze.Poprawił kurtkę,odchrząknął i skierował się do gabinetu ordynatora oddziału chirurgii.Po drodze minął płaczące dzieci,ich rodziców oczywiście z komórką przy uchu,starszą panią trzymającą zapewne swojego męża oraz zapłakaną nastolatkę trzymającą się za brzuch...To właśnie były prawdziwe problemy XXI wieku,a nie pieniądze,sława,pieniądze,popularność i jeszcze raz pieniądze.Rząd zamiast skupiać się na średniej warstwie społecznej ,zresztą tej najliczniejszej wolał liczyć ile wypłaty w tym miesiącu dostanie i czy starczy mu na wakacje na Hawajach czy może na Bali.Mężczyzna prychnął zaciskając dłoń na lasce.Wziął głęboki oddech i zapukał.
-Proszę-zawołał głos ordynatora.
John wszedł do środka z uśmiechem na twarzy.Pierwsze wrażenie jest najważniejsze.A zważywszy na wygląd musiał nadrabiać osobowością.
-Och,pan Watson jak mniemam proszę spocząć-wskazał krzesło za biurkiem.Blondyn usiadł,chociaż wolał postać.Noga w ogóle go nie bolała.
-A więc-mężczyzna w kitlu złożył palce w piramidkę-rozpocznie pan dzisiaj staż na oddziale chirurgii ogólnej.Pierwsze trzy miesiące spędzi pan w przychodni,gdzie sprawdzimy pańskie podstawowe umiejętności.
-A kiedy przejdziemy do operacji?-zapytał John.
Ordynator uniósł brwi ze zdumienia.
-Ach,wy młodzi zawsze rwiecie się na głęboką wodę..spokojnie,na to jeszcze czas.A teraz przedstawię ci rezydenta,który będzie cię nadzorował.
Z gabinetu przeszli do głównej części szpitali,czyli przychodni.Watson dziękował w myślach,że szef nie poruszył tematu jego nogi.Bał się,że będzie ona stanowić problem.Terapeutka twierdziła że to "kalectwo" bierze się z lęku.Traumatyczne przeżycia wpływają niekorzystnie na połączenia nerwowe,które gubią się co bezpośrednio powoduje bezruch kończyny.Kilka miesięcy temu chodził na rehabilitację,jednak nie przynosiła ona rezultatu i zrezygnował. Było mu trudno,lecz z czasem pogodził się że nie jest do końca sprawny.
-Oto Mike Stamford,twój tymczasowy szef-ordynator wskazał palcem niskiego pulchnego mężczyznę z dużymi okularami.Wydaje się być miły.
-Ach ,więc to ten świeżak-rezydent zlustrował Watsona z góry na dół,prychając-Zobaczymy ile wytrzyma.
Jednak nie.Akurat w tym przypadku wygląd potrafi zmylić.Po załatwieniu wszelkich formalności,John założył biały kilt,okulary,powiesił na szyi stetoskop i dumnym lecz chwiejnym krokiem ruszył na hol.Dam sobie radę,weź się w garść-powtarzał w myślach jak rozkaz.Bo John Watson nadal jest żołnierzem i już zawsze nim będzie.Takie doświadczenia nie opuszczają człowieka aż do śmierci.
-To co mam robić? Jakieś badania,może prześwietlenie...
Przerwał mu Mike patrząc na niego z pogardą.
-Hola,hola.Przystopuj.-wskazał na siebie-Ja tutaj jestem szefem,a ty-dźgnął Watsona w pierś-jesteś niczym.Zapamiętaj sobie,dzisiaj i przez kolejne trzy miesiące co najwyżej przykleisz plaster pięcioletniej dziewczynce,która skaleczyła się kartką z zeszytu.-rozłożył szeroko ręce-Witamy w St Bartholomew's! A i skocz mi po kawę.
Watson ze złości zacisnął zęby.Miał ochotę mu przywalić,ale zależało mu na robocie więc grzecznie podszedł do automatu. Fantastycznie,chłopiec na posyłki,a trzeba było posłuchać Grega. Z urażoną dumą wcisnął Mike'owi kubek i zaczął przeglądać dokumentację.Przynajmniej nie będzie stał jak idiota w kącie modląc się o karambol na autostradzie albo masowe podcinanie żył. Jesteś psychopatą.Wskazówki zegara jakby na złość przesuwały się w zwolnionym tempie.John z minuty na minutę irytował się coraz bardziej.Także częściej wpatrywał się w drzwi z nadzieją że za chwilę wjedzie na przykład dwudziestolatek z odrąbaną nogą to tego pijany,albo dziewczyna z siekierą w głowie która dziwnym zbiegiem okoliczności ominęła najważniejsze połączenia nerwowe.Naprawdę powinieneś się leczyć.Nagle do Stamforda podbiegł wysoki mężczyzna z przerażoną miną.
-Świr.Znowu.
-Kurwa mać!-przeklnął rezydent uderzając pięścią w blat-Nie będę go niańczył!!!Po chwili na jego twarz wpełzł chytry uśmieszek.
-Świeżak!Skoro tak bardzo chciałeś się wykazać,to mam dla ciebie niespodziankę-położył mu dłoń na ramieniu-Za ostatnią kotarą leży chłopak,który przedawkował kokainę.Podłącz mu kroplówkę.
John spojrzał na niego jak na idiotę.
-Żartujesz sobie?!
Mike uniósł ręce do góry.
-Broń boże,to nasz stały bywalec,więc w pewnym sensie czuj się zaszczycony-a widząc minę Watsona dodał-Jeśli uda ci się wkłuć wenflon w jego żyłę to.zostaniesz szefem oddziału ratunkowego,a jeśli jakimś cudem połknie wszystkie lekarstwa.. to przysięgam ci,że zwolnię się z pracy.
-Naprawdę,daruj sobie-burknął John zdenerwowany całą sytuacją.Miał po dziurki w nosie dzisiejszego dnia.Nie dość ,że jego szef okazał się gburem i totalnym kretynem to jeszcze bezczelnie go obraża.Pomimo tego podszedł do ostatniej kotary.Lecz zrobił to tylko ze względu na przerażone spojrzenie drugiego lekarza.Ciekawe co ich tak wystraszyło? Jednym ruchem ręki odsunął i zasunął kotarę.Na łóżku szpitalnym leżał wychudzony mężczyzna z potarganymi ciemnymi lokami.Dłonie i stopy drżały mu a oddech był płytki i przerywany.W tej jednej sekundzie cała złość wyparowała z mężczyzny.Ten widok ścisnął jego wnętrzności.Biedny chłopak. Przeczytał jego kartkę lekarską z której wynikało,że pojawiał się w szpitalu co tydzień z tymi samymi objawami. Najdelikatniej jak tylko potrafił przyłożył stetoskop do jego klatki piersiowej.Westchnął cicho.To było niesamowite uczucie.BUM BUM,BUM BUM. Poczuł to dudnienie w całym ciele.Gdyby to było możliwe zostałby w tej pozycji na zawsze.Zero myśli,zero głosów tylko ten jeden dźwięk obijający się echem po czaszce. Po chwili mruknął kilka razy by wrócić do rzeczywistości.Zmierzył pacjentowi ciśnienie.Urządzenie wskazało 150/100. Temperatura ciała 39 stopni Celcjusza. Źrenice rozszerzone. Niedobrze.Bardzo niedobrze.Przygotował wenflon i kiedy miał go wbić poczuł mocny ścisk.Gwałtownie podniósł głowę napotykając wzrok chłopaka.Jego serce zamarło.Nigdy,w całym swoim beznadziejnym życiu nie widział piękniejszych oczu.One nie były niebieskie,nie miały odcienia oceanu,fiołków ani nawet cholernego nieba.One były jak szafir,najprawdziwszy szafir.Czas się zatrzymał.Nie miał pojęcia co jego ciało wyprawia i dlaczego odmawia posłuszeństwa.W ciągu tych kilku sekund zapomniał jak się oddycha.Wziął zatem głęboki wdech zmuszając swoje szare komórki do jakiegokolwiek działania.
-Odwróć głowę-rozkazał.
Brunet zmarszczył czoło.
-Wiem dlaczego twój organizm tak zareagował i czując jak bardzo przeraża cię wkłucie,dobrze radzę odwróć głowę.
Chłopak o dziwo wykonał polecenia,zaciskając zęby w momencie ukłucia.John podłączył kroplówkę i zamyślił się.Łatwo poszło,za łatwo.
-Domyślam się również co brałeś i jeśli choć trochę zależy ci na życiu przestaniesz,ale...z własnego doświadczenia wiem,że życie potrafi dać niezłego kopa w tyłek i...próbuje powiedzieć że cię nie potępiam-uśmiechnął się John podając lekarstwo.Brunet patrzył pustym wzrokiem w ścianę ,nie odzywając ani słowem.Nie chciał też przyjąć antybiotyku,więc John usiadł na krześle i czekał.Nie miał zielonego pojęcia czemu to robi.Równie dobrze mógłby wmusić w niego te tabletki i odesłać na odwyk.Ale coś podpowiadało mu że chłopak wiele razy był właśnie tak traktowany.A zachowanie innych lekarzy nie pozostawiało złudzeń.Za każdym razem katalogowali bruneta w folderze narkoman i odsyłali do psychiatry.Tak po prostu było najłatwiej.A John nigdy nie szedł na łatwiznę.Kochał wyzwania,a jedno z nich leży właśnie na łóżku.Po godzinie pacjent ocknął się wpatrując w Watsona.
-Nie nazwałeś mnie ćpunem.
No i miał rację.Lekarze w tym szpitalu to idioci.
-Bo nim nie jesteś.-odpowiedział szczerze.Uważał,że brunet robi to z jakiegoś konkretnego powodu,albo ktoś go zmusza.A może był po prostu za miękki i powinien jasno oceniać sytuację.Przedawkował kokainę-ćpun.Siedemnastolatka w ciąży-dziwka.Nie,nie...on tak nie potrafił.
-To kim jestem?-wyszeptał pacjent wbijając swoje lodowate spojrzenie w mężczyznę.
-Konsumentem-oznajmił bez zastanowienia-Bierzesz tylko wtedy kiedy musisz,kiedy wszystko się wali a cały świat jest przeciwko tobie.Robisz to ,bo nie widzisz innego wyjścia.Być może go nie ma albo go nie dostrzegasz.Nie masz nikogo kto by powiedział ci co jest dobre a co złe.Kto by sprowadził cię z powrotem na odpowiednią ścieżkę.-zmrużył oczy-Pokuszę się o stwierdzenie,że szukasz kogoś takiego.
Szafirowe oczy zabłysły.Chłopak był pełen podziwu.Pierwszy raz ktoś wywarł na nim takie wrażenie.To niespodziewane i bardzo przyjemne uczucie.Watson jakby otrząsnął się z transu.Dlaczego to powiedziałeś?! Co ci strzeliło do głowy?! To tylko pacjent!? Co ty wyprawiasz?! Uzna cię za wariata..kolejny.
-Całkiem niezła dedukcja,doktorku.
-Nie..to było niewłaściwe.Nie to powinieneś usłyszeć od lekarza.-potrząsnął głową blondyn.
Chłopak zachichotał.
-Prawda,ale..-ściszył głos-zostanie to między nami.Już sam fakt,że siedzisz tutaj od ponad godziny i ani razu nie wydarłeś na mnie wyzywając od ćpunów i świrów wyróżnia cię,więc nie waż mi się myśleć źle o sobie.
Watson gwałtownie podniósł głowę.
-Alee...-wyjąkał.
-Spokojnie nie jestem nienormalny,po prostu od czasu do czasu czytam ludziom w myślach.Hm...na przykład już wiem o tobie dosyć sporo-ponownie wbił wzrok w doktora-Wróciłeś z wojny,zgaduje że w Afganistanie,chciałeś się wykazać albo jesteś idiotą..stawiam na to pierwsze...zostałeś postrzelony w ramię dokładniej w lewę,kulejesz ale dlatego że mam popieprzony mózg,który nie do końca orientuje się w swoich funkcjach, to jest twój pierwszy dzień jako stażysta,już zdążyłeś znienawidzić swojego szefa i chętnie byś mu przyłożył -zdradza to twoja prawa dłoń, uwielbiasz kruche ciasteczka ale nienawidzisz sernika iii domyślam się że nie mieszkasz sam,chyba dziewczyna..nie...nie mój błąd,to twoja narzeczona,tylko imienia nie znam chociaż stawiam na Lucy.
Chłopak wydusił to z siebie na jednym oddechu ,ani razu nie przerywając.Odchrząknął spuszczając głowę.
-Ok,trochę przesadziłem...jeśli cię to urazi..-przerwał mu podniecony głos lekarza.
-To było niesamowite!!! Matko boska,ty się tylko na mnie spojrzałeś!! Jedno spojrzenie i wiesz więcej niż moja matka..Jesteś genialny!!!
Brunet lekko się uśmiechnął.
-Zaczynam myśleć ,ze jesteś kosmitą.Ludzie tak nie mówią.
-A co mówią?
-Spieprzaj i dają mi w pysk.
Watson zaśmiał się.
-Och,przykro mi,ale jestem prostym facetem i jedynie odłączą od ciebie kroplówkę.Nie obrazisz się,prawda.
-Jestem rozczarowany-dodał chłopak udając poważną minę.Watson dopiero teraz zauważył ,że tabletki zniknęły.Odetchnął z ulgą.Nie miał pojęcia dlaczego lekarze tak zareagowali na pojawienie się chłopaka.
Było to co najmniej dziwne.
-Jak się nazywasz?-spytał John zawieszając stetoskop na szyi.
-Wydedukuj,doktorku-wyszeptał brunet głosem który zmiękczał kolana.
-Zgoda,ale najpierw idę oświecić mojego szefa,ze właśnie stracił pracę po czym chyba mu przywalę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz